Radość Świąt
Ponieważ zbliżają się święta, jakby mimochodem moje myśli zatrzymują się na chwilach związanych z tym całym świątecznym zamieszaniem. Nigdy nie chciałam by święta w mojej rodzinie były komercyjne i by liczył się tylko prezent znaleziony pod choinką....bardzo ważna jest dla mnie tradycja i chociaż wiem,że czasami wyśmiewana, to jest ona jak kotwica. Pewne rzeczy muszą być, bo dają one poczucie bezpieczeństwa...to nic ,że są powtarzalne....może właśnie w tej powtarzalności jest cały urok świąt ?
Przyznam ,że zawsze z wielką czułością i tęsknotą w sercu wspominam święta , kiedy byłam dzieckiem....i to nie z powodu jakiś wymyślnych i drogich prezentów ...ale z powodu atmosfery i właśnie tej powtarzalności, która otaczała ten najpiękniejszy w roku czas. Pamiętam do dziś smaki i zapachy świątecznych dni. Gdy zamykam oczy widzę Dziadka mocującego żywą choinkę w stojaku...Ubieraliśmy tę choinkę w jabłuszka , orzechy, soplowe cukierki, ręcznie robione zabawki, łańcuchy no i piękne bombki robione przez Dziadka. Ileż było przy ty radości, niezapomnianych chwil....w nocy często podkradało się choinkowe smakołyki i zjadało pod pierzyną :-)....
Marzę o tym by czas się zatrzymał, bym przy rozświetlonej choince znów mogła spotkać tych samych ludzi, bym mogła usłyszeć gwar rozmów przy stole i kolędy śpiewane przez wszystkich , nawet najmłodsze dzieciaki. Wiem,że ten czas minął bezpowrotnie ...i cieszę się ogromnie,że wszystkie te najpiękniejsze chwile możemy zapisywać w swojej pamięci i odtwarzać kiedy tylko zapragniemy.
Świadome życie .....
Ewie
Marylce
Wiesi z
wdzięcznością....
Czy zastanawialiście się kiedyś na czym polega świadome życie ? Ja właśnie dojrzałam do tego by się nad tym zastanowić...Myślę,że problem wielu z nas jest sięganie do przeszłości , ciągłe jej przeżywanie, rozdrapywanie , rozpamiętywanie. Mam tak też...nie mniej jednak zaobserwowałam ,że jak żyję tym co "tu i teraz" czuję się znacznie lepiej, pełniej a na dodatek jestem przepełniona wdzięcznością ...wdzięcznością taką , która unosi mnie na jakiś wyższy poziom dojrzałości. Nie wiem jak to nazwać , ale to fantastyczne uczucie....uczucie spełnienia, radości, ale też świadomego przeżywania porażki , która zamiast dołować dodaje siły. Dzisiejsze życie to ciągły bieg...śpimy w biegu, budzimy się w biegu, w biegu spożywamy posiłki, słuchamy tego co inni do nas mówią za chwilę nie pamiętając tego zupełnie....świadome życie pozwala na zatrzymaniu czasu...posłuchaniu siebie i tego co wokół. Świadomość pozwala poczuć smaki dawno już zapomniane ,zapachy,których jest tysiące w naszym otoczeniu....fajnie napić się kawy czy herbaty ze zgaszonym autopilotem.. czując jej smak,zapach, widząc jak paruje...a przy tym poczuć wdzięczność za tę właśnie chwilę...wierzcie mi to niezapomniane uczucie.
Ach, jak dawno mnie tu nie było.....
Chyba pora na odkurzenie rozmyślań....
Dziś chciałabym się z Wami podzielić przemyśleniami na temat książek , które przeczytałam latem a które wzruszyły mnie do łez. Pierwszą książką jest Miłość w Powstaniu Warszawskim Sławomira Kopra.
Temat Powstania zawsze był mi bliski i często sięgałam do pozycji , które go opisują, nie mniej jednak nigdy nie spotkałam się z tak rzetelnym reportażem. Do tej pory postrzegałam powstańców jako odważnych, heroicznych, pełnych zapału i patriotyzmu ludzi. W dokumencie Kopra odkryłam ,że byli to całkiem "zwyczajni" ludzie , żyjący marzeniami,pragnący miłości, wolności, ciepłej strawy czy odpoczynku.
Koper przedstawił książkę w formie wywiadów, cytuje ludzi, którzy ocaleli i zmusza do refleksji a także do zrozumienia tych , którzy podjęli walkę o naszą wolność.
Koper przedstawił książkę w formie wywiadów, cytuje ludzi, którzy ocaleli i zmusza do refleksji a także do zrozumienia tych , którzy podjęli walkę o naszą wolność.
Drugą książką, jest Herbaciarnia Madelaine napisana przez Darien Gee. Przyznam,że pdchodziłam do tej książki kilka razy, oglądając ją , czytając zajawkę , po czym odstawiałam na półkę spodziewając się całkiem zwyczajnego romansu. W końcu przeczytałam kilka stron i dalej poszło jak z bicza ;-). To jedna z najbardziej wzruszających książek , ciepła, opowiadająca pięknie o przyjaźni, ale także poruszająca bardzo ciężkie tematy jak strata bliskiej osoby, lęk przed starością, zmaganie się z niechcianą ciążą czy dążenie za wszelką cenę za karierą......Nie jest to jednak poradnik ani książka , która daje natychmiastowe odpowiedzi , recepty na szczęśliwe życie... I jeszcze mały bonus do książki dla tych co uwielbiają wypieki...ale tego nie zdradzę , sięgnijcie po tę lekturę a na pewno zostanie ona z wami na długi czas....
Zachwyt .....
Ptaki.
W majowy wieczór
Skąpane w deszczu
Ptaki w gęstwinie czuwają
W kwiatach jaśminu
Białych kołyskach
Małe pisklęta chowają
W ojczystych gniazdach
Pod lipy cieniem
Przed wrogiem bronią żarliwie
I słyszę nagle
W drżącym ich śpiewie
Krzyk:
,,Dlaczego człowiek
Ptaków nie widzi na drzewie".
Kolejny raz wiersz Matyldy zwrócił moją uwagę na szaleństwo naszego obecnego życia, na pędzących i goniących nie wiadomo gdzie i nie wiadomo za czym ludzi. Człowiek, który żyje w takim pędzie, troszczy się tylko o to, jak wygląda zewnętrznie. Dużo czasu zajmuje mu troska o cerę, włosy, ładne ubranie. Biegnie do pracy by zająć się czymś co pochłania całkowicie jego uwagę, nie zwracając zupełnie swoich oczu, uszu , myśli na otoczenie w którym żyje. Zapomina o rozwoju duchowym, przez co jego wnętrze zamienia się powoli w wysypisko niepotrzebnych śmieci. To co kiedyś budziło zdziwienie teraz jest całkowicie naturalne, a to co kiedyś było naturalne teraz w większości z nas budzi zdumienie i zdziwienie...chociażby to ,że ptaki śpiewają,że tworzą najpiękniejsze symfonie jakich nie powstydziłby się żaden wirtuoz muzyczny. Żyjemy coraz bardziej w niewoli schematów i potrzeb materialnych, zatracając po drodze to co w życiu najważniejsze....wolność, radość , optymizm. Zapominamy o tym skąd przyszliśmy ....
Matyldo dla Ciebie piosenka Jonasza Kofty :)
Siła kobiet
Ostatnio poznałam wiele wspaniałych silnych kobiet. Wydawać by się mogło,że na pierwszy rzut oka nie różnią się one niczym specjalnym, ot zwykłe kobiety, czyjeś matki, żony i córki ...a jednak łączy ich siła z jaką przyszło im się mierzyć z każdym kolejnym dniem. Zastanawiam się, skąd ta siła w nas kobietach jest .... ,przecież już od dziecka jesteśmy kreowane, jako ta słabsza płeć ? Skąd zatem bierzemy odporność na cierpienie, praktyczność,odwagę i siłę by podnosić się po kolejnym upadku ...Czy mamy to zagwarantowane w genach ? Obserwuję od jakiegoś czasu mężczyzn i kobiety...jak sobie radzą w sytuacjach kryzysowych. Przeważnie te obserwacje wypadają słabo na rzecz panów, którzy, albo krzyczą popadając w histerię, albo milczą uciekając w swoje bezpieczne miejsca, szukając tam dystansu. Kobiety po pierwszym szoku zazwyczaj biorą problem na "klatę " i toczą go, zazwyczaj pod bardzo stromą górę. Bardzo rzadko się poddają , choć czasami czują się bezbronne i bezradne. Może właśnie w tej bezradności i w tej bezbronności jest ich siła ?... Podziwiam kobiety, nie tylko te z mojego otoczenia, ale też te, które żyją i borykają się z biedą i ogromnymi problemami na całym świecie, zwłaszcza w Afryce, Brazylii czy Azji. Myślę sobie,że życie nie jest sprawiedliwe i nie dzieli równo swoich pięknych stron. (To taka mała dygresja ).
Emocje
Dawno nie zaglądałam do Rozmyślań, nie dlatego,że nie miałam o czym pisać, ale głównie dlatego by nie pisać pod wpływem emocji, które w ostatnim czasie dały mi się mocno we znaki. Dziś, gdy do wielu rzeczy nabrałam już większego dystansu mogę powrócić do tego przykrego dla mnie czasu.
Myślałam ,że czas choroby, zabiegu operacyjnego to przeżycie , które na długo zostanie w mojej pamięci , głównie dlatego,że byłam przepełniona lękiem, ale także dotknęło mnie doświadczenie całkowitego obnażenia się i upokorzenia dotyczącego najbardziej intymnej strefy człowieka. Jednak o dziwo, bardzo szybko udało mi się pozbierać po tej traumie. Pomogły mi buzie moich bliskich, które zobaczyłam pochylone nad sobą , gdy wróciłam z bloku operacyjnego. Ich ciepłe słowa , dotyk dłoni...wiedziałam ,że muszę się zebrać w sobie, by wrócić do nich .... Po powrocie do domu stanęłam przed kolejną trudną decyzją , jaką było uśpienie chorego na nowotwór psa. Najgorsze w tym wszystkim było to, że pies czekał na mój powrót do domu by zasygnalizować nam o nawrocie choroby. Po jego odejściu czułam się tak jakby wyrwano mi kawałek serca, ogromny ból,żal,smutek porównywalny do tego,który czujemy gdy zostawia nas ktoś kogo kochamy..... Gdy myślę o tym teraz nadal nie wiem, czy usypiając go postąpiłam słusznie, czy to była dobra decyzja...Czy bardziej humanitarne jest pozostawienie psa przy życiu i patrzenie na jego cierpienie, czy też dokonanie zwierzęcej eutanazji ? Nie umiem sobie do dziś odpowiedzieć na to pytanie.
Jakiś czas potem zaczęłam analizować Drogę Krzyżową Jezusa i pomyślałam sobie " czym jest moje upokorzenie, ból, lęk,smutek czy żal wobec Jego upokorzenia, wobec jego lęku, bólu, Jego bezgranicznego cierpienia - niczym ". Przy krzyżu Jezusa znalazłam ukojenie , znalazłam lek na swoje cierpienie, które zamieniło się w siłę pozwalającą iść do przodu, tak jak w wierszu , który otrzymałam do Matyldy :
Tajemnica Krzyża.
Aleją cichych wierzb idzie kobieta w czerni
Podniebny taniec mew oświetla księżyc w pełni
Nad stawem mrocznych mgieł przystaje pokryjomu
O smutnym losie swym nie mówi nic nikomu.
I idąc tak pod wiatr spostrzega Krzyż o zmroku
A śnieżnobiały pył rozświetla łzę w jej oku
Przystaje u stóp Krzyża, spogląda na Chrystusa
Całuje jego stopy i serce jej się wzrusza.
Ta Miłość zwyciężyła, przyniosła radość, spokój
W ogrodzie przebaczenia zakwitły róże wokół.
Aleją cichych wierzb idzie kobieta w czerni
Podniebny taniec mew oświetla księżyc w pełni
Nad stawem mrocznych mgieł przystaje pokryjomu
O smutnym losie swym nie mówi nic nikomu.
I idąc tak pod wiatr spostrzega Krzyż o zmroku
A śnieżnobiały pył rozświetla łzę w jej oku
Przystaje u stóp Krzyża, spogląda na Chrystusa
Całuje jego stopy i serce jej się wzrusza.
Ta Miłość zwyciężyła, przyniosła radość, spokój
W ogrodzie przebaczenia zakwitły róże wokół.
Serdecznie dziękuję też Lili za cudownie piękne, wzruszające i bardzo intymne życzenia Wielkanocne :)
zdjęcie z internetu
Wiersze Matyldy
Chyba nie wszyscy , którzy tu zaglądają wiedzą, że " Rozmyślania Iny" piszę często pod wpływem inspiracji wierszami Matyldy. Matylda jest moją wierną czytelniczką i jak sama mówi, większość jej poezji powstaje pod wpływem moich rozmyślań. Od dłuższego czasu inspirujemy się wzajemnie i myślę,że "Rozmyślania Iny" nie byłyby takie jakie są , gdyby w moim życiu nie pojawiła się Matylda. Dlatego postanowiłam zrobić coś dla Niej, a może i dla siebie, chciałabym własnoręcznie zrobić tomik poezji Matyldy. Teraz mam zbyt mało czasu, za 10 dni czeka mnie szpital, zabieg operacyjny i trudno mi w tym czasie skupić się nad planami, które sięgałby dalej niż do 12 lutego. Wiem jednak,że jak tylko uda mi się przetrwać ten szpitalny czas i powrócić tu, pierwszą rzeczą, za którą się zabiorę będzie pomysł na wiersze Mati, które Wam teraz przedstawiam :
Cisza
Muzyka wiatru bije w głuchy ton
Słyszysz?
Uśpione myśli płyną w czarną toń
Radośnie witasz cichy szelest drzew...
,,Łatwo znaleźć okruch szczęścia na tej drodze,
barwne szkiełko, tajemnicę, serca dar,
uśmiech dziecka, promyk słońca,
a nad wszystko-
czuły dotyk , którym ktoś obdarzy nas..."
Pójdę z Tobą na spacer
Zatańczę w jesiennej mgle
Otulę szelestem liści
I może ktoś Ci się przyśni?
A droga coraz krótsza
Coraz bliżej do Ciebie
Jeszcze jedno marzenie
I spotkamy się w Niebie...
Ostatni płatek czerwieni
W sercu najczystszej bieli
W ogrodzie marzeń nie zginie
Choć chwila życia minie
I zanim zaśnie na zawsze
Otulę ciepłem swej dłoni
Zasuszę kwiatek radosny
Poczekam z nim do wiosny
Pamięć o Zmarłych.
Wspomnij Tych, co odeszli,
przywołaj pamięć dobrych dni.
Popatrz w oczy Ich duszy,
w której piękno dziś tkwi.
Białe mewy na niebie krążą dzisiaj nad nami,
czarną drogą prowadzą, zalewając sie łzami.
Tylko nie płacz dziś, proszę,
puste echo Twych łez.
Płomień serca Ci niosę,
białe róże i bez.
Parasol marzeń. /do obrazu Andre Kohna/
Gdy sen ogarnie moją duszę,
parasol marzeń chwycić muszę
i ukryć pod nim moją twarz,
i deszczu łzy, i oczu blask.
I tylko jedno mieć pragnienie,
by ujrzeć Twej postaci cień,
bym mogła jeszcze mieć nadzieję,
że to, co dzisiaj niespełnione,
przyniesie nam kolejny dzień.
Czy pamiętasz zapach pomarańczy
Sople lodu na gałązkach świerku
Pierwszą gwiazdkę w tę Noc Betlejemską
Co rozświetla naszą drogę ziemską?
Jak czekałaś na radosne święta
By się w żłóbku Boże Dziecię narodziło
I przyniosło miłość i nadzieję
A Twe życie w lepsze się zmieniło?
Zaczaruję dla Ciebie ten świat,
mroźną zimę przepędzę i wiatr
i pierwiosnki zakwitną radosne,
w sercu miłość mieć będziesz i wiosnę.
Rano słońce Cię zbudzi gorące
i kaczeńce zobaczysz na łące.
W oknie ujrzysz różnobarwną tęczę,
tulipanów przyniesiesz naręcze.
Srebrne gwiazdy rozkwitną na niebie,
a ja przyjdę wieczorem do Ciebie.
Drogę księżyc oświetli mi w pełni
i pragnienie Twoje się spełni.
,,Na początku było Słowo..."
A Słowo było za dobre,by je usłyszano.
Stłamszono je,zaszczuto
Wykrzyczano:
Moja racja!Twoja racja...
Pozostało niewypowiedziane
Zamilkło.
A tak mało potrzeba,by je zrozumiano.
Powiedz dziś, proszę coś dobrego...
Nasycić się pięknem zieleni-
melodią róż,zapachem bzu,
zobaczyć,jak świat nam się mieni
tęczą z najpiękniejszego snu.
Nad brzegiem stawu przystanąć,
odnaleźć Anioła Ciszy,
niczego już więcej nie pragnąć,
On skargę Twą dzisiaj usłyszy.
Wypełni wnętrze harmonią,
przed złymi ludźmi ochroni,
odurzy jaśminu wonią,
od zgiełku myśli uwolni.
Na skrzydłach wiatru uniesie,
zanurzy w ciszy przestrzeni,
spokój i radość przyniesie,
oblicze Twe rozpromieni.
(...)
Wieczór,
Aleja Lipowa.
Puzzle życia układam od nowa.
Słyszę świergot w lipowej gęstwinie
chwytam szczęście-
bo za chwilę minie...
Cień
Na szczytach Tatr,na niebie chmur
stanę samotnie tak,
by poczuć wiatr,słuchać Twych słów,
zobaczyć duszy świat.
Chcę cieniem być miłości Twej,
w promieniach tęczy trwać.
W obłokach mgły widzieć Twój świat,
garściami piękno brać.
Lecz w chwili tej złudna ma myśl,
Idei dobra brak.
Kamienna droga,urwisty szlak,
życie ma gorzki smak.
A w Tatrach cisza,echo gra,
Jesień tak cudnie lśni.
Słońce jest cieniem dobrych dni,
o świecie wolnym śni.
Tożsamość.
Zagubiony obrazek,rozbiegane myśli.
Szukasz drogi do siebie,rodzisz się na nowo.
Wiatr porywa Twe wnętrze,odrywa od cienia
i przekracza granice ludzkiego cierpienia.
Dziś ubrana tak pięknie w stroje tego świata
zaplątałaś swe życie w nić babiego lata.
Chcesz zrozumieć, kim jesteś?kim byłaś dla niego?
Lecz...odeszłaś tak szybko,nikt nie wie,dlaczego?
Czas
Trzeba czasu,by zrozumieć człowieka,
poznać smutek,cierpienie i śmierć.
Trzeba czasu-ta Miłość wciąż czeka,
byś zobaczył życia swego sens.
Trzeba czasu,więc czekaj z radością,
jutro spełni się Dobra Nowina.
A swój czas wypełniaj miłością,
gdy narodzi się Boża Dziecina.
Labirynt świateł.
Zabierz ze sobą na spacer życzenia,
chwyć spadającą gwiazdę
i zapal światło w swoim sercu.
A kiedy zegar wybije czas jutra
złotym kluczem otwórz domek z kart.
Wyczaruj marzenia z cylindra,
morze kwiatów usyp u stóp.
Niech ta noc będzie,,nocą zaskoczenia"
blask Miłości niech świeci u wrót.
Nowy świat ułóż z własnych wyobrażeń
i nie przegap swego szczęścia już.
Niech Twa droga będzie pełna pięknych wrażeń
W Nowy Rok przyniesie radość znów.
Samotność wcale nie musi być głucha
Jest w niej tyle radości ile ciszy w Niebie
A jeśli słucha-słucha nut Mozarta
A jeśli widzi-w mroku widzi światła
A kiedy płacze-łzy radości rodzi
A kiedy cierpi-uśmiech gwiazd maluje.
Samotność to radość obcowania z Bogiem
Gdy nie ma nikogo.
(zdjęcia do wierszy pochodzą z mojego bloga i z internetu)
Moje życie z Mozartem...
Moje życie z Mozartem, to tytuł książki, którą dostałam w Noworocznym prezencie od przyjaciółki. Książkę napisał Eric Emmanuel Schmitt. Nie wiem, czy sięgnęłabym po tę książkę, bacząc na sam tytuł, bo za Mozartem raczej nie przepadam... i do tej pory kojarzyła mi się ona z muzyką mszalną, pogrzebową, ale skoro dostałam ją tylko dla siebie , nie mogłam jej nie przeczytać. Do książeczki dołączona jest płyta z muzyką Mozarta, która na autorze wywarła niezapomniane wrażenia i wpłynęła na całe jego życie. Ponieważ nigdy nie miałam żadnego idola, człowieka na którym mogłabym się wzorować z ogromną ciekawością, a zarazem poruszeniem czytałam przeżycia autora, które opisuje on w formie listów do zmarłego geniusza muzycznego. Listy traktują o tym, co każdy człowiek przeżywa, są pełne mądrości, filozoficznych prawd, traktują zarówno o radości jak i cierpieniu życia , o poszukiwaniu miłości, ale nie miłości fizycznej lecz miłości, którą czuje się całym sobą, miłości do ludzi,świata... miłości absolutnej, Miłości Boga. Zachwyciło mnie to,że o rzeczach, które są dniem codziennym każdego człowieka, można mówić w tak poetycki i muzyczny sposób. Poruszyły mnie słowa Schmitta i niech one zostaną najlepszą zachętą do przeczytania Mojego życia z Mozartem " ....dajesz nam lekcje szczęścia, przywracając rzeczom ich smak, z każdej chwili wydobywając słodycz truskawki lub mandarynki. Mała Muzyka Nocy ? Nie, Wielka Muzyka Światła. Radośnie zamieniasz nasze życie w pochwalny śpiew , w którym jest miejsce nawet na ból i cierpienie, albowiem być szczęśliwym nie oznacza bronić się przed nieszczęściem , ale je akceptować..."
Oczekiwanie na święta...
Czas
Trzeba czasu,
by zrozumieć człowieka,
poznać smutek,cierpienie i śmierć.
Trzeba czasu-ta Miłość wciąż czeka,
byś zobaczył życia swego sens.
Trzeba czasu,więc czekaj z radością,
jutro spełni się Dobra Nowina.
A swój czas wypełniaj miłością, gdy narodzi się Boża Dziecina
Przeczytałam wiersz Matyldy pod ostatnim moim ostatnim postem. Wiersz, który miał mi dodać otuchy, napełnić nadzieją i wiarą, ale ten wiersz również napełnił mnie przemyśleniami dotyczącymi świąt Bożego Narodzenia. Czasami myślę,że w naszych przygotowywaniach do świąt tak bardzo zatraciliśmy ich sens,że całkowicie zapominamy o co właściwie w nich chodzi. A przecież święta, to nie tylko prezenty, smaczne jedzenie, piękne szaty, ale coś znacznie bardziej głębszego, coś co dotyka naszej duszy, naszego rozwoju duchowego, bez którego, tak trudno odnaleźć się w dzisiejszym świecie. W tym czasie często myślę, o swoim życiu, o tym w jakim miejscu jestem, gdzie dążę. Myśli krążą w przeszłości, powracają do " życiowych potopów", do mojej "Sodomy", do samotności , której dostarcza mi choroba i zauważam jak bardzo moje życie, a pewnie nie tylko moje przypomina życie ludzi, których możemy poznać czytając Biblię. To niesamowite,że ktoś już przez to przechodził,że ktoś miał tak samo jak ja...oczywiście w innym wymiarze czasowym, w innej przestrzeni ...jednak sens przeżywania jego i moich problemów pozostaje taki sam....no i jeszcze nauka , którą możemy czerpać z tych przypowieści jest ogromna i bezcenna. Każdy z nas przechodzi swój potop, tak jak Noe, każdy miał lub ma swoją Sodomę i Gomorę jak Lot, każdy z nas odczuwa samotność i każdy z nas miał pewnie jej dość i może jak Sara myślał o tym by zakończyć swoje cierpienie odebraniem sobie życia ..., ale do każdej z tych osób przychodziła Wielka Miłość. Miłość, która chroni ich od życiowej porażki,czy może nawet zagłady. Myślę,że o to chodzi w Święta Bożego Narodzenia .... O Miłość, ogromną miłość, którą daje nam Bóg, poprzez narodziny Jezusa. Czekajmy na tę Miłość z radością, nadzieją, pełni wewnętrznego spokoju.... Życzę wszystkim czytającym te rozmyślania, Świąt pełnych Bożej Miłości ....
Być jak Hiob......
Jest takie powiedzenie - co Cię nie zabije, to wzmocni - ....być może powiedzenie to, daje komuś siłę na przeczekanie gorszego okresu w życiu... w końcu używamy go często w różnych życiowych sytuacjach........, ale co zrobić gdy czujesz, że wszystko co Cię spotyka, odbiera Ci siły, co zrobić gdy na plecach dźwigasz ciężar tak duży, że czujesz jak Cię przygniata do ziemi, a Twój kręgosłup rozrywa prawdziwy fizyczny ból...? Co zrobić , gdy trudno znaleźć pocieszenie wśród zaganianych życiem ludzi ?....Myślałam o tym o kilku dni, gdyż sama znalazłam się w takiej sytuacji , sytuacji kiedy mój kręgosłup zgina się pod ciężarem problemów i kłopotów, które nie wiadomo skąd przychodzą i bez mojej zgody goszczą się w moim życiu jak na najlepszym pod słońcem balu.... wiem że to co napisze jest kontrowersyjne , ale moim zdaniem trzeba być jak Hiob. Wiem, jak bardzo to trudne, kiedy obok, na wyciągnięcie ręki czyha tyle pokus. Pokus zwodniczych, zdawałoby się tak przyjemnych, niosących chwilową ulgę, że głupio byłoby z nich nie skorzystać. Ponieważ jestem osobą wierzącą , trudno mi sięgać po takie rozwiązanie, które oprócz moralnego kaca, nie czyni naszego życia wcale łatwiejszego...moim zdaniem jeszcze bardziej go utrudnia, wręcz komplikuje.... Bycie jak Hiob też nie jest łatwe, tragają mną różne sprzeczności , czasami brak zaufania , czasami moja wiara maleje...,ale podświadomie czuję, że nie ma innej lepszej drogi...W świecie , w którym gonimy za sukcesem, pieniędzmi,lepszym łatwiejszym życiem , karierą jest tak mało miejsca dla Boga. Jestem chrześcijanką i jak inni chrześcijanie wierzę,że zostałam stworzona przez Boga, dlaczego więc mając w sobie tę wiarę, tak trudno zaufać, zawierzyć Mu swoją duszę, ból, problemy...tak jak zrobił to Hiob ? Ostatnio jeden z księży w mojej parafii powiedział mi.... " jakiż człowiek jest głupi....niczego się nie uczy, chce walczyć z Bogiem , chociaż wie,że jest na przegranej pozycji...." Nie chcę być na przegranej pozycji, ciągle uczę się , wyciągam wnioski, porządkuję swoje życie, szukam, łomoczę i jestem natrętna w swoich prośbach do Boga...wierząc ,że zostaną wysłuchane....kiedy ? Nie wiem ...ale przykład Hioba pokazuje, że warto czekać...w pokorze , ciszy.....
Spacer po cmentarzu żydowskim....
Wielkimi krokami zbliża się listopad , miesiąc który kojarzy się z tymi, którzy odeszli od nas na zawsze. Odwiedzamy cmentarze , groby bliskich nam osób, rozmyślamy nad sensem życia, wspominamy zmarłych, może myślimy nad tajemnicą śmierci.....Dziś chcę zaproponować Wam spacer po cmentarzu żydowskim w Warszawie. Jest to największa nekropolia żydowska na świecie. Początkowo cmentarz podzielony był na dwie części męską i żeńską. Z czasem podzielono go na cztery części : kwatery dla żydów ortodoksyjnych, kwatery porządkowe, postępowe i dziecinne. Nekropolia była przeznaczona dla zamożnych żydów , biedniejsi byli chowani na cmentarzu bródnowskim .Cmentarz zaskakuje różnorodnością nagrobków. Przeważają jednak macewy, czyli pionowe płyty nagrobne, jednak można też znaleźć proste kamienie granitowe. Zróżnicowanie majątkowe Żydów spowodowało pojawienie się nowych form grobowców o bogatej stylistyce. Wiele z nich to prawdziwe dzieła sztuki tworzone przez znanych Żydowskich mistrzów. Warszawska nekropolia to zapis społecznych i kulturowych zmian zachodzących w środowiskach żydowskich. Zobaczymy tu tradycyjne stele ortodoksów jak i skromne ohele cadyków. Na cmentarzu jest wiele nagrobków Żydów zmarłych w getcie.....
O tej porze cmentarz jest prawie pusty i trochę straszny ale warto go odwiedzić to prawdziwa historia kultury żydowskiej.........
Na jednym z grobów zobaczyłam taki przejmujący obrazek ;
Kolory jesieni...
Jesień większości ludziom, kojarzy się z wszelkimi odcieniami szarości i granatu. Czasami poprzez różnego rodzaju zawirowania życiowe, kłopoty zdrowotne, niepowodzenia zawodowe nie potrafimy dostrzec innych kolorów oprócz tych , które kojarzą się z beznadzieją i marazmem. Dla większości ludzi jesień, to czas przestoju, wycofania się ,a nawet lęku ...o każdy następny dzień, o przyszłość, o to by przetrwać do wiosny...Miałam takie same odczucia co do jesieni, dopóki któregoś dnia nie zobaczyłam, że jesień to nie tylko szarości, ale też i kolory. Barwy, które są niepowtarzalne i trudno ich szukać w palecie farb, które możemy kupić w sklepie. Jesienny spacer to prawdziwa przyjemność, przynosząca wiele cudownych doznań duchowych, wizualnych....Tylko jesienią możemy chodzić po miękkim dywanie z szeleszczących , kolorowych liści. Takiego dywanu nie utka żaden człowiek na świecie, a jesień daje nam go i to całkiem za darmo...do korzystania kiedy chcemy i jak chcemy. Czy to nie wspaniałe ? Kasztany, orzechy, mienią się odcieniami brązu, wśród całkiem jeszcze zielonej trawy, wystarczy się schylić i zebrać dary natury..Wiewiórki plączą się pod nogami by poczęstować je, ich ulubionym smakołykiem.W ogrodach kwitną astry, gwiazdki wśród kwiatów. Mają tyle barw, że trudno wybrać te najpiękniejsze. Korale jarzębiny pięknie mienią się czerwienią wśród gałązek tego drzewa. Biorę głęboki oddech, rześkie powietrza napełnia mnie całą, z wydechem oddaję światu wszystkie zmartwienia, problemy, bolączki....Zachwycam się pięknem , którego mogę doświadczać z wdzięcznością i z miłością ....świat nie wydaje się już taki straszny a jesień szara.....
Tatry....na szlaku ; Rusinowa Polana, Wiktorówki, Gęsia Szyja, Palenica Białczańska
.
Wędrówki po Zakopanem....
Ten weekend spędziłam na zwiedzaniu południowej części Polski, odwiedziłam kilka fajnych miejsc, pochodziłam po górskich szlakach...ale największe i niezapomniane wrażenie wywarł na mnie stary cmentarz na Peksowym Brzysku. To szczególne miejsce jest śladem tych, którzy tworzyli legendę Zakopanego. Prawie każdy kto zapisał się w dziejach miasta i Tatr znalazł tu swoje miejsce. Cmentarz otacza kamienny mur a nagrobki są niepowtarzalnymi dziełami sztuki wykonanymi w drewnie, metalu lub kamieniu kapliczkami, góralskimi krzyżami rzeźbionymi w motywy podhalańskie....zobaczcie sami :
Lato na wsi.....
...dla niektórych być może nudne, mało inspirujące, czy atrakcyjne.....Ja lubię wieś, lubię jej przewidywalność, codzienny rytm dnia ..., więc moje lato na wsi, było sielskie, trochę bajkowe...pachnące truskawkami, czereśniami, wiśniami....teraz dojrzewającymi w słońcu jabłkami i mirabelkami. Mirabelki ciągle kojarzą mi się z moim dzieciństwem i babcią , która zamykała tę słodycz lata w przezroczyste weki. Mirabelki w słoikach wyglądały pięknie a smakowały, jak najlepsze belgijskie czekoladki. ...Sam miód. Bardzo tęskniłam za takim zatrzymaniem się, za dystansem do życia w biegu. Mimo wszystko, życie na wsi wcale nie jest leniwe i, nie toczy się wolniej niż w mieście....Czasami miałam wrażenie, że doba jest dla mnie za krótka...,czegoś nie zdążyłam zrobić, coś przeoczyłam, czy zaniedbałam.....szybko jednak dawałam sobie rozgrzeszenie bo w końcu byłam na wakacjach :). A jak wakacje, to zaprzyjaźniona wiejska biblioteka (lepiej zaopatrzona, niż ta, z której korzystam w mieście ) i pełno czekających na mnie nowości, ale też tytułów, których nie zdążyłam przeczytać w ubiegłych latach. Czytałam bardzo dużo, właściwie, to chłonęłam książki niczym gąbka wodę.Dzięki nim mogłam przeżyć egzotyczne podróże, ale też dostarczyć pożywienia duszy. Niezapomniane tytuły, które polecam to: " Kiedy płaczą świerszcze" Charlesa Martina ; "Ślady małych stóp na pisaku" Anne Dauphine Julliand ; "Śnieżny dzień" Billego Coffeya.....i "Sandały rybaka" Morrisa Westa.
Ta ostatnia, zostawiła w moim sercu, a może w duszy niepokój. Niepokój, związany z wiarą w Boga....z łaską wiary w Boga. Zazdroszczę ludziom , którzy takiej łaski dostąpili w życiu bo wyobrażam sobie, że nie targają nimi sprzeczności, a zamiast chaosu mają w duszy harmonię, o którą tak mi trudno. Nie lubię tajemnic, zawsze dążyłam do rozwiązania wszelkich zagadek, do zgłębienia i poszukiwania sensu bycia i życia człowieka.....jednak, gdziekolwiek bym nie spojrzała, gdziekolwiek nie trafiła, zawsze pojawia się tajemnica....tajemnica życia, śmierci, tajemnica świata....tajemnica wiary.
Dorastanie....
Wczoraj skończyłam 53 lata, dla jednych, bardzo dużo , dla innych, może mało...wszystko zależy od punktu widzenia i jak to mówią siedzenia...,ale nie o tym chciałam pisać....Chciałam dziś napisać o dorastaniu z perspektywy mijających lat.....Pamiętam czas, kiedy z radością oczekiwałam swoich osiemnastych urodzin by wreszcie poczuć się dojrzałą i dorosłą osobą. Myślałam wówczas, że przekroczenie tej magicznej liczby, osadzi mnie już na zawsze w świecie dorosłych ludzi....dziś wiem, że bardzo wtedy się myliłam. Ani, nie byłam dorosła, ani, bardziej dojarzała....Myślę sobie, że zarówno dojrzałość jak i dorosłość przyszły do mnie dużo, dużo później, a przyczyniły się do tego nie wiek, a doświadczenia jakie nabywałam idąc swoją życiową drogą. Długo nie byłam ani dojrzała, ani dorosła, popełniałam masę błędów, podejmowałam złe decyzje , wchodziłam w sytuacje, projekty, relacje, które już na dzień dobry wydawały się być nie do przyjęcia , jednak nie chciałam tego widzieć . Byłam takim dzieciakiem , które koniecznie i za wszelką cenę musiało dostać zabawkę ze sklepowej wystawy. Porażki były okropnie bolesne, melancholijne , depresyjne...,ale też pozwoliły mi dorosnąć. Trochę długo to trwało...., dziś jestem na etapie, kiedy mogę powiedzieć, że czuję się szczęśliwa w miejscu, w którym jestem, z ludźmi, którzy mnie otaczają....Mam wrażenie, że wraz z dorosłością , otworzyły i uzdrowiły się moje oczy. Inaczej spostrzegam świat, nie ma we mnie przymusu i nacisku, że coś muszę mieć, gdzieś być, czegoś dokonać .....Nie jest też tak, że życie w jakiś wyjątkowy sposób mnie rozpieszcza , jest chyba przeciwnie bo ciągle mam pod górkę, w wielu sprawach jestem zdana i zależna od innych ale potrafię się cieszyć drobiazgami. Ostatnio córka powiedziała mi " mamuś Ty się tak cieszysz, jakbyś wygrała milion na loterii" i to były najpiękniejsze dla mnie słowa , które usłyszałam w ostatnim czasie....Dorosłam do tego by czuć się szczęśliwą , każdego dnia, niezależnie od tego, czy jest to kubek pysznej kawy o poranku, czy spacer brzegiem morza, czy śpiew ptaków w mojej Oazie....czy też dni, kiedy trudno wstać z łóżka bo deszcz, który pada za oknem przypomina o łzach spływających po policzkach, w trudnych momentach życia......Dorosłam ......
Fochy....
Ostatnio nie mam czasu na zbyt wiele przemyśleń, często barkuje mi czasu by ogarnąć to, co w duszy gra....,ale jest coś, co męczy mnie już od dłuższego czasu....Są to fochy..... fochy,złoszczenie się bez większego powodu, brak cierpliwości, tolerancji.... Prawdopodobnie spowodowane jest to szybkością życia, ciągłym stresem ,brakiem czasu, myśleniem o tym, jak przeżyć, gdy brakuje pracy, pieniędzy...... nie mniej jednak myślę,że niepotrzebnie marnujemy energię na negatywne emocje ...w złości nie myślimy o tym ,że być może nie będziemy mieli już okazji powiedzieć komuś, jak bardzo dla nas jest ważny, jak nam dobrze z nim ...Skąd takie myśli ?....W ostatnim czasie zetknęłam się ze śmiercią...z nagłą śmiercią osób dla mnie bliskich, ale też takich, którzy byli tylko sąsiadami, znajomymi znanymi z widzenia. Odeszli na zawsze....zostawiając we mnie niewypowiedziane słowa, zaniedbanie, odkładanie na później słów, bliskości, niesienia pomocy, czy okazania zwykłego wspólczucia..... Najgorsze w tym wszystkim jest to, że już nie da się nic powiedzieć, nic okazać...., człowiek zostaje ze swoim bólem , przemyśleniami, czasami wyrzutami sumienia, całkiem sam....może się pogrążyć w swoim cierpieniu, może przybrać postawę, że w zasadzie jego to nie dotyczy ....,a może też coś zmienić w sobie....Nie , nie w innych ...ale właśnie w sobie...Każdego dnia może być pięknie, może świecić słońce, pomimo padającego deszczu...wystarczy miłe słowo, ciepło dotyku, odrobina czułości zamiast złości.....niech będzie pięknie ....dla mnie , dla Ciebie, dla nas....
Malarskie Święto Wiosny....
Wczoraj w Teatrze Wielkim, odbył się wernisaż obrazów Róży Puzanowskiej. Obrazów zainspirowanych choreografią Wacława Niżyńskiego do muzyki Igora Strawińskiego "Święto Wiosny". Żeby wprowadzić odpowiedni nastrój prztoczę kilka słów, które napisała Wiera Krasowska w 1987 r. po obejrzeniu spektaklu.....'' Cała noc minęła na tańcu- wróżbie. ( ...) Nagle z korowodu wypchnięto jedną dziewczynę. Wybranka zastygła w bezruchu, drżąca na całym ciele. (...) Po jakimś czasie zaczęła swój rytualny taniec. (...) Żywioł tańca odniósł zwycięstwo. Pod naporem muzyki ponaglającej Wybrankę, powstał obraz prehistorycznego ptaka, którego skrzydła usiłują unieść w powietrze niezgrabne, nieprzystosowane do lotu ciało.Wreszcie wicher tańczących ludzi okręcił Wybrankę w miejscu, uniósł w górę, rzucił na ziemię, jeszcze raz podrzucił i znów cisnął w dół. (....)
Ten tekst wprowadza nas do nieznanego, magicznego świata......i takie też są obrazy Róży. Magiczne, kolorowe, niepokojące, zostawiające niesamowite emocje....emocje podobne do tych, które odczuwałam oglądając balet i słuchając muzyki Strawińskiego......
( wszystkie obrazy pochodzą z wernisażu Róży Puzanowskiej )
Taniec motyli...
Długo oczekiwana majówka, okazała się bardzo zimna i deszczowa, co całkowicie pokrzyżowało moje plany. Liczyłam na słońce, długie spacery z psem po łąkach ....a zamiast tego otrzymałam koc, rozgrzewające napoje, książkę..... Coś niecoś robiłam dla przyjemności, ale głównie narzekałam na złośliwości losu :)...aż w końcu nadszedł czas wyjazdu do domu i za chmur wyszło słońce. Nie mogłam się oprzeć by nie pójść na pobliskie łąki, zobaczyć jak kwitnie podbiał, nacieszyć się zielenią , posłuchać śpiewu ptaków i może spotkać bociana...Weszłam na polną drogę, jeszcze bardzo błotnistą, po wczorajszych ulewach i nie mogłam uwierzyć w to co widzę ....przede mną tańczyły motyle. Było ich tak dużo, że nie mogłam ich zliczyć, krążyły wokół mnie, przysiadały na rękach , ramionach,we włosach by za chwilę poderwać się , zatańczyć w powietrzu, do niesłyszalnej dla mnie melodii. Byłam w samym środku spadającego na mnie białego deszczu motyli. Ich skrzydełka, cudownie iskrzyły się w słońcu i muskały moje ciało. Czułam się jak w raju, miałam wrażenie, że dotyka mnie jakaś szczególna chwila, chwila wyjątkowa i przeznaczona tylko dla mnie...taka, której nigdy się nie zapomina ....Stałam jak słup soli i płakałam ze wzruszenia, którego dostarczyły mi te cudowne owady, ale też czułam się wyjątkowo szczęśliwa mogąc doświadczyć takiego widoku....i pomyślałam, że los wcale nie jest złośliwy, że ma dla nas tysiące szczęśliwych, małych chwil ,cudownych niespodzianek i to wtedy, kiedy najmniej się tego spodziewamy............
Słowa mają ogromną moc, ale bez czynów są niczym.....
Kiedyś, bezgranicznie ufałam ludziom...w zasadzie, nie miałam powodów by im nie ufać...,każdy spotkany na mojej drodze człowiek, dostawał ode mnie ogromny kredyt zaufania, przyjaźni, oddania. Pragnęłam mieć wokół siebie ludzi, którzy sprawiali, że czułam się bardziej widoczna, bardziej doceniona, lepsza, ładniejsza, mądrzejsza...wierzyłam, że dając z siebie wszystko, nie zostanę zraniona, oszukana, odrzucona... Dziś wiem, że słowa nie znaczą nic, zupełnie nic. Uświadomienie sobie tego, było bolesne i przepełnione czarą goryczy. Słowa,oprócz tego, że potrafią być piękne,czarowne, dodające skrzydeł ... potrafią też ranić,manipulować, mogą być grą i zabawą, służącą do osiągnięcia celu .....Potrzebowałam czasu by zrozumieć, że w życiu nie ważne są puste słowa, ale czyny, małe gesty, które mówią, że to właśnie "ja" jestem ważna dla "ciebie". Potrzebowałam czasu by zrozumieć, że kluczem do klęski jest zadawalanie wszystkich wokół ....Dziś jestem szczęściarą......, mam wokół siebie osoby, dla których ważniejsze od słów, są właśnie gesty i czyny. Jestem szczęściarą bo zrezygnowałam z "przyjaciół", którzy zamiast w górę ciągneli mnie w dół .....Tak, jestem szczęściarą, mimo wszystko!
Wiera Gran
Myślę, że niewiele osób wie, kim była Wiera Gran. Ja też nie wiedziałam, do czasu, kiedy to, kilka lat temu przeczytałam o niej książkę. Wiera Gran, była żydowską pieśniarką , której kariera przypadła na okres II wojny światowej. Zainteresowałam się jej życiorysem bo jest on bardzo kontrowersyjny i pozostawia mnóstwo pytań , pytań, na które każdy musi odpowiedzieć sobie sam. Dla jednych Wiera była ofiarą wojny , dla innych kobietą , która za wszelką cenę chce uratować swoje życie. Kolaborantką. Po wojnie wytoczono jej wiele procesów, które za każdym razem były uniewiniające, jednak pomówienia i plotki nie ucichły. Wiera, tułała się po świecie z piętnem kolaborantki. Z piętnem , które spowodowało, że jej życie stało się piekłem, lękiem, psychozą....
W zeszłym tygodniu obejrzałam dokument o Wierze, który jest streszczeniem książki, Agaty Tuszyńskiej, o tej, dla mnie, niezwykłej artystce. Można usłyszeć w nim wywiady z żyjącymi Żydami, którzy znali Gran. Uderzające jest w nich to , że wszyscy oni wypowiadają się o Wierze bardzo negatywnie.Mam wrażenie, że większość z nich była zazdrosna a może w jakiś sposób zraniona, czy odtrącona przez Wierę. Takie podejście do drugiego człowieka, brak empati, umiejętności wybaczenia ... wywołało u mnie, większe zrozumienie powodów, dla których Żydzi są narodem raczej nielubianym, izolowanym .....wywołującym tyle kontrowersji, ale także, we mnie samej, mnóstwo niezrozumienia .
Wzruszenia.....
Są takie dni,że dostajesz od życia, i to całkiem za darmo, moc wzruszeń, dobroci, miłości....coś tak dobrego i niezwykłego, że trzeba się tym dobrem koniecznie podzielić. Mnie też, przytrafił się taki dzień... Wczoraj, zupełnie nieznana mi osoba, a jest nią Lila, obdarowała mnie, takim właśnie wzruszeniem. Lilu, ponieważ wiem, że czytasz moje rozmyślania, chciałabym właśnie tu, napisać jak bardzo mnie wzruszył Twój komentarz, a ja poczułam się tak bardzo wyjątkowo, świątecznie ... Napisałaś, że szczęścia nie trzeba wcale szukać w odległych krainach....i Wiesz, masz rację :). Kiedyś myślałam, że szczęście jest dla wybrańców. Większość ludzi (do, których się zaliczam) zmaga się z trudną,monotonną codziennością, a o szczęściu to, co najwyżej mogą sobie pomarzyć. Kiedyś ,w pogoni za takim marzeniowym szczęściem, a było to, całkiem niedawno stanęłam na rozdrożu, tysiące dróg, drogowskazów, wskazówek....można było się w tym bardzo zagubić, zagubić siebie, stracić w jednej chwili wszystko....to było trochę tak, jakbym stała nad przepaścią i jakaś nieznana siła spychała mnie w ciemną otchłań....Wtedy też, inna "siła" wyciągnęła, tak potrzebną mi wówczas, linę asekuracyjną , pomocną dłoń, dobre słowo..... Powiedziałam sobie -STOP- i zaczęłam zmieniać swoje życie.Dostrzegać te małe chwile szczęścia, które są na wyciągnięcie ręki, a których, kiedyś nie umiałam dostrzec. Dziś cieszy mnie tyle rzeczy, pierwsza biedronka na wschodzącym właśnie listku, najmniejszy promyk słońca, zdjęcie czegoś co mnie zachwyciło,drobne zapiski sytuacji dla mnie wyjątkowych, ale które w natłoku różnych spraw mogą umknąć z pamięci....myślę, że szczęście to intensywność przeżywania tego, co dostrzegamy na codzień w życiu. Życia, które wcale nie musi być bogate, sute, zastawione.... Ja, zaczęłam bardziej dostrzegać i doceniać szczęśliwe chwile, kiedy los spowodował, że moje życie stało się nieco ograniczone. Kiedyś buntowałam się przeciw temu ograniczeniu, dziś uczę się je akceptować i czerpać z niego siłę do dalszego rozwoju...
Nerwy....
Czytam artykuł o tym co będzie szarpać nam nerwy tej wiosny i zastanawiam się nad tym, co najbardziej denerwuje mnie w codziennym życiu....Mam wrażenie, że wszystko zależy od dnia i mojego spojrzenia na świat . Są dni, kiedy wkurzają mnie, tak banalne rzeczy, jak np. telewizja, która zalewa mnie idiotycznymi reklamami, beznadziejnymi programami , serialami o niczym....i najchętniej wyrzuciałbym ją za okno, innym razem może być to widok za oknem,albo pejzaż, który zaburza w jakiś sposób mój zmysł estetyczny, a o taki teraz nietrudno, zwłaszcza, gdy topnieje śnieg i wszędzie leżą góry śmieci. Rozmowy o kryzysie są bardzo denerwujące, wywołują frustrację i lęk o przyszłość, mogą nawet wpędzić człowieka w lekki marazm. Ale najbardziej wkurza mnie to, gdy ktoś narzuca mi swoje zdanie, nie pozwalając na samodzielne myślenie. Wtedy czuję się bezsilna, bezradna a jednocześnie pełna złości , której nie mogę w żaden sposób okazać bo bezradność, każe mi się wycofać i schować w skorupce...Podziwiam ludzi, którzy potrafią wybuchnąć złością a potem tak, jakby nic się nie zdarzyło żyć dalej.....
I coś optymistycznego na koniec ....
Malarstwo...
Od jakiegoś czasu, zafascynowana jestem Różą Puzynowską. Prześliczną młodą dziewczyną, która już tak wiele osiągnęła w świecie sztuki. Wystarczy przeczytać to, co mówi o sobie by, zaciekawić się i mieć ochotę na więcej .... Gdy zobaczyłam po raz pierwszy jej obrazy wiedziałam, że jest wyjątkowa, niezwykła, jakby z innej baśni . Przeczytajcie i zobaczcie sami ;
" ...W malarstwie oddaję całą siebie.
Zatracam się wręcz, kreując, intymną baśń o człowieku.
O jego relacjach międzyludzkich oraz o roli w rzeczywistości.
Poprzez indywidualny stopień zaangażowania i narracji, staję się częścią opisywanej historii.
Chcę się tym podzielić z odbiorcą.
Współprzeżywać. Inspirować.
Wyszeptać tajemnicę o ogniu, który jest w nas.
O jakiejś “inności”, wyjątkowości, która cechuje wszystkie jednostki z osobna.
Ze wszystkimi lękami i pasjami. Szczerze i bez ogródek…
…przecież szczerość i jakość to jedne z głównych mierników Sztuki.”
Obrazy inspirowane baletem Święto Wiosny Wacława Niżyńskiego.
Refleksja na trudne dni....akceptacja ....
Gdy dotyka nas coś trudnego, bolesnego, z czym trudno sobie poradzić nie tylko duchowo, ale i mentalnie, zastanawiamy się dlaczego nas "to" dotyka, dlaczego właśnie "ja" muszę przez to przechodzić..... Pojawia się bunt i brak akceptacji, dla sytuacji w której się znaleźliśmy. Zadajemy pytania, szukamy odpowiedzi....Ja też szukam, szukam by wyrwać się z marazmu, z poczucia, że jestem w miejscu, w którym nie powinno mnie być.... W swoich poszukiwaniach trafiłam na słowa Jana Pawła II : ...." Wielu ludzi naszego czasu, nie chce przyjąć tego faktu, że są takimi, jakimi są, czyli z pewnymi cechami,z pewną prehistorią, w pewnej godzinie świata, w pewnej sytuacji społecznej i kulturalnej. Powiedzieć ''tak" sobie samemu;
powiedzieć "tak" wobec faktu, że Bóg każe mi żyć tu i teraz, w ten sposób, a nie w inny; powiedzieć "tak" wobec swoich ograniczeń, lecz także powiedzieć "tak" wobec drugiego, wobec bliźniego, wobec faktu, że on został stworzony przez Boga w ten sposób - to wszystko nieuchronnie należy do naszego "tak" wobec Boga....."
Dobre dziecko...
"Dobre dziecko", to tytuł książki Romy Ligockiej. Ksiązki , która pozostawiła we mnie mnóstwo emocji i refleksji. Dobre dziecko przeniosło mnie w świat lat piędziesiątych, ale nie tylko, również w świat przedwojejnnego Krakowa , o którym możemy się dowiedzieć z pamiętników Anny - baci Romy . I wreszcie czasów Holocaustu, które ukształtowały pisarkę. Czytając tę książkę, miałam wrażenie, że wkraczam w bardzo intymny świat Romy i jej matki, ich bardzo trudne, zaburzone przeżyciami z getta relacje.
Roma Ligocka jest mi bardzo bliska poprzez, podobne przeżywanie świata, pewnego rodzaju wyobcowanie, ucieczki w swój własny świat. Czytając jej książki, uświadamiam sobie, że pomimo nieszczęść, które nas dotykają można się zdystansować od destrukcyjnych myśli i nastrojów. Mądrością jest szukanie siebie, swojej własnej drogi, znalezienie sensu w tym, że żyjemy, że jesteśmy właśnie tu i teraz, że mamy takie a nie inne doświadczenia. Mądrością jest to,że ciągle uczymy się nazywać to, co odczuwamy i możemy te emocje przeżywać bez lęku i wstydu. Polecam wszystkim książkę Romy Ligockiej , bo jest ona, nie tylko biografią, trudną, pełną cierpienia, ale to też opowieść o trudach wyobcowania , o bezsilności wobec tego co nas przerasta, martwi, niepokoi.....no i o tym, że każdy z nas znajdzie w końcu swoje miejsce....tu na ziemi.
Aniu serdecznie dziękuję za udostępnienie książki :).
( Zdjęcia z palmiarni w Powsinie )
Na dobre i na złe.....
Moja znajoma poważnie zachorowała, ale zamiast walczyć z chorobą, skupia całą swoją energię na lęku o to, czy facet, z którym tworzy długoletni związek,nie zostawi ją dla innej, ...zdrowej. Myślę od kilku dni o Niej i zastanawiam się, co takiego jest w nas, że podczas sytuacji kryzysowych, związek rozpada się, albo wręcz przeciwnie, scala ze sobą bardziej. Sięgam pamięcią wstecz, do czasów gdy pracowałam w szpitalu i przypatrywałam się ludziom przeżywającym osobiste dramaty i do sytuacji, którym się przypatruję teraz.... zauważam , że pary, w których główną rolę odgrywa nadmierne zainteresowanie zmysłowością, rozpadają się częściej w sytuacjach trudnych, niż pary dla, których zmysłowość odgrywa mniejszą rolę. Często jest też tak, że nawet nie przypuszczamy jak bardzo ważna jest dla nas osoba, z którą tworzymy związek. W codziennym życiu pomijana i niedoceniana, okazuje się niezbędna i przynosi ukojenie wtedy, gdy dzieje się coś złego. Zazwyczaj jest tak, że choroba, trudna sytuacja życiowa przewartościowuje w świat w którym żyjemy....stajemy się inni, jakby lepsi, dostrzegamy inne wartości i chcemy się otaczać ludźmi, którzy niewiele dla nas znaczyli poprzednio....Ale jest i tak, że nasi partnerzy w tym czasie myślą zupełnie inaczej i uciekają przed kłopotami, stresami z dala od domu, od osoby, która była kiedyś dla nich całym światem...Co nami w takich sytuacjach kieruje ?....tchórzostwo,odwaga, dojrzałość, brak dojrzałości, empatia, współczucie,wyrzuty sumienia, litość .... miłość czy też jej brak ? Nie wiem ....trudno mi odpowiedzieć na to pytanie, każdy z nas jest inny , każdy ma inne potrzeby, inne wartości są dla niego ważne ..... ale z własnego doświadczenia wiem, że czasami warto zrezygnować ze zmysłowości, która jest nadmierną fascynacją tym, co daje cielesność by dostrzec to, co ważne, duchowe...co pomoże odkryć nam w sobie inny świat.....
Manipulacja.....Stop przed zaśmiecaniem umysłu !!!
Kilka dni temu oglądałam film pt. " W imieniu Diabła". Jest to opowieść o losach zakonnic, zainspirowana prawdziwymi wydarzeniami, które miały miejsce żeńskim klasztorze w Kazimierzu Dolnym. Historia pełna emocji kobiet, którym przyszło znaleźć się w świecie, gdzie zacierają się granice pomiędzy wiarą, szaleństwem, prawdą, kłamstwem, wiernością, buntem. Mimo, że minął już jakiś czas, ten film ciągle pozostaje w moich myślach, dokonał we mnie pewnego rozdarcia i poczucia, że bardzo łatwo ulec manipulacji słownej, psychicznej....zwłaszcza, gdy jest się ubogim w pewne mechanizmy osobowościowe, które pozwalają się bronić przed manipulacją, czy tak zwanym praniem mózgu, które dąży do całkowitej zmiany naszego spojrzenia na rzeczywistość....Myślę, że w dzisiejszych czasach, kiedy tak wielu ludzi cierpi na różnego rodzaju braki emocjonalne, bardzo łatwo stać się osobą zmanipulowaną, gdyż takie osoby kierują się bardziej emocjami niż racjonalnym myśleniem. W internecie można znaleźć wiele artykułów omawiających techniki obrony przed manipulacją i może warto z nich skorzystać, ale jak rozpoznać te, które są "dobre", od tych "złych" ? ....U znajomej na Fb przeczytałam dziś wpis " .......dosyć zaśmiecania umysłu....wywalam kretyńskie strony.....wywalam co zbędne z mojego życia....."..niech ten wpis stanie się również moim mottem i pozwoli mi, wyzwolić się, ze zbędnych, zaśmiecających umysł stron internetowych, myśli, zdań, cytatów.........
Na całej połaci śnieg, w przeróżnej postaci śnieg......
Gdy, dziś rano wyjrzałam przez okno, właśnie ta piosenka Jeremiego Przybory i Jerzego Wasowskiego pojawiła się w mojej głowie. Za oknem pada śnieg i zamienił jesienny pejzaż w bajkowy świat. Przyglądam się płatkom spadającym z nieba....ostatni raz, robiłam to wieki temu. Wybiegałam z domu na podwórko i z otwartą buzią łapałam płatki śniegu, podziwiając ich urodę, niepowtarzalność a zarazem nietrwałość, ulotność. Śnieg kojarzył mi się wtedy ze świętami, Gwiazdką, sankami, zabawami na zamarzniętej rzece, gorącym, kaflowym piecem, przy którym, ogrzewałam się po powrocie do domu. Beztroski czas, który minął gdzieś bezpowrotnie....aż do dziś , kiedy patrząc z otwartą buzią na spadające z nieba płatki śniegu, zatrzymałam się na chwilę, by pobyć w tym bajkowym świecie, z uczuciem beztroski dziecięcych lat. Świat się zatrzymał, byłam tylko ja ... poczułam, że łapię tę niewidoczną chwilę szczęścia, na którą zawsze brakuje czasu. Jedna chwila, mały płatek śniegu okazał się dziś małym cudem, który otrzymałam ot tak, po prostu....nauka by zachwycać się każdą piękną chwilą, którą najczęściej mijamy w pędzie codziennego życia...
Adwentowy czas....
Sypnęło dziś śniegiem, białe pierzynki przykryły drzewa, dachy, samochody, drogi....Na mieście zrobiło się gwarno, tłumnie, kolorowo. Zbliża się szczególny dla mnie czas.... Boże Narodzenie. Bardzo lubię te chwile oczekiwania, przygotowywania, planowania.... uwielbiam zapachy, które wówczas wypełniają mój domu. Najpierw te, które kojarzą się z porządkami...zapach pasty do podłóg, proszków do czyszczenia, prania....a potem cała gama słodkich , korzennych aromatów, a w finale cudowny zapach lasu, w postaci żywego jodłowego drzewka. Zastanawiam się, co takiego szczególnego jest w tych świętach, że zawsze staram się by były ważne, szczególne nie tylko dla mnie, ale i dla mojej rodziny....Powracam wspomnieniami do dzieciństwa i myślę sobie, że to siła , siła, która płynie ze spotkań z ważnymi dla mnie ludźmi...Pamiętam biesiady przy wspólnym stole, robienie zabawek na choinkę, klejenie, malowanie, wypiekanie....i to co najważniejsze w tych spotkaniach ...śmiech, radość miłość, którą sobie wzajemnie dawaliśmy. Staram się bardzo, by ten dawny klimat spokoju i miłości, gościł w tym czasie w moim domu i chociaż nie robię już zabawek na choinkę , to wspólnie z dziećmi piekę pierniczki, które malujemy i ozdabiamy nasze świąteczne drzewko. Nie spieszymy się, wspominamy radosne dla nas chwile i tych co odeszli, lub tych, z którymi się nie będziemy mogli spotkać ... To wyjątkowy czas, czas, w którym jest tak inaczej, ciepło i radośniej na duszy... Czuję jak wypełnia mnie radość, wzruszenie, spokój. Odnajduję sens w tradycji i w celebrowaniu świąt....Myślę o tym, że tysiące lat temu narodziła się miłość....krucha, bezbronna, naga....miłość, która stała się siłą, ratunkiem i nadzieją dla człowieka, myślę o ludziach, których chciałabym przytulić, porozmawiać, popatrzeć w oczy a nie mogę już tego zrobić....przywołuję pamięcią te chwile, chwile radosne, szczęśliwe, szczególne.....
Prezenty od Świętego.....
Jutro imieniny Mikołaja, dzień w którym dzieci zostają obdarowane drobnymi prezentami. Ja, chociaż nie jestem już dzieckiem, zostałam, już dziś obdarowana przez Mikołaja, a właściwie przez listonosza, który mi w imieniu Mikołaja, te prezenty dostarczył. Cudowne książki. Uwielbiam takie prezenty, prezenty, które mnie inspirują i zachęcają do dalszej twórczości. Siedzę nad tymi książkami i wyobrażam sobie, siebie w hurtowni, albo w fabryce włóczek i myślę, jakie to, byłoby cudowne, otulić się pledem lub szalem zrobionym z nici we wszystkich odcieniach tęczy. Dziękuję mój Mikołaju.
Nie byłabym sobą, gdybym przy okazji nie powróciła do przeszłości i nie pomyślała, choć przez chwilę o mikołajkowych prezentach z dawnych lat. Kiedy byłam małą dziewczynką, zawsze wyczekiwałam w noc z 5 na 6 grudnia, aby zobaczyć, kto zostawia prezenty pod poduszką lub w skarpetach. Czasami martwiłam się, bo nie wiedziałam, czy byłam wystarczająco dobrą dziewczynką by Mikołaj o mnie pamiętał. Rano budziłam się z pewnym niepokojem by za chwilę wybuchnąć, nieograniczoną radością, kiedy odnajdywałam małe przyjemności, pochowane przez świętego w różnych miejscach. Zazwyczaj, były to drobiazgi, ale wtedy towar z pierwszej półki, czyli cytrusy, czekoladki, orzechy, czasami jakaś zabawka.... Myślę o tamtych czasach z łezką w oku. Wszystko było wtedy jakieś inne, miało swój sens, swoje miejsce i czas. Życie, nie było tak łatwe jak teraz, ale było spokojniejsze, liczyły się inne wartości i dobrych ludzi wokół było jakoś więcej.....dzisiaj, każdy pędzi, świat też pędzi ...jak dla mnie za szybko , gubię się często w tej szybkości i nie potrafię odnaleźć w czasie. Na ważne rzeczy brakuje czasu a może chęci ?......
Grudniowa refleksja...
Zbliża się koniec roku i mimo woli wracam myślami do wydarzeń, z którymi przyszło zmierzyć mi się w tym roku , wspomnień dobrych i tych złych ....a może wcale nie złych ? ....chociaż takie wydawały się w pierwszej chwili. Teraz, gdy o nich myślę, mam wrażenie, że te wszystkie złe wydarzenia były po to, by mnie czegoś nauczyć, wskazać drogę, którą powinnam iść.....Myślę o tym, jak bardzo przez ten rok się zmieniłam i zmieniłam swoje poglądy na wszystko, co mnie otacza, politykę..., przyjaźń, miłość.... Może ktoś powie, że to źle..., ale dla mnie ważne są powody i motywacje powodujące, że się zmieniałam , że dałam sobie do tego prawo. Zmieniłam się, tak, jak bezustannie zmienia się otaczający mnie świat. Ja "dzisiejsza", nie jestem już taka sama jak ja " wczorajsza". Mam wrażenie, że chociaż zewnętrznie nie zmieniłam się wcale, to moje wnętrze zostało odnowione, odświeżone...zakwitły w nim inne wartości, cele, oczekiwania...
Najbardziej zmieniły się we mnie, moje poglądy na miłość, nie tylko tę partnerską, ale także tę , którą daję ja.....dziecku, przyjaciołom,światu ... "Wczorajsza "miłość, kojarzyła mi się, z wyłącznością danej osoby dla mnie...dzisiaj, myślę o niej, jako o formie wolności , niczego nie narzucać, niczego nie odbierać... to bardzo trudne i czasami wręcz niemożliwe do spełnienia, ale świadomość, że tak właśnie powinno być powoduje, że nie muszę nikogo zniewalać i przytłaczać swoją miłością. Zrozumiałam , że w moim życiu jest kilka osób, które kocham i bez których nie chciałabym żyć a przebywanie z nimi daje mi uczucie błogiego szczęścia. Ta myśl, nasunęła mi refleksję, że miłość to radość z czyjegoś istnienia, to chęć przebywania blisko tej osoby, to rodzaj święta który należy celebrować pięknie i mądrze.....by ciągle nas zaskakiwała i nigdy nie powszedniała.
Odziedziczone w genach...
Od jakiegoś czasu moje myśli krążą wokół tego, co odziedziczyłam w genach po moich przodkach...i czy to, co dostałam w kodzie genetycznym, ma wpływ na moje życie, tym kim jestem, jakich dokonuję wyborów. Imię, odziedziczyłam po Siostrze mojej Babci. Ciotka Irena, nie mieszkała w Polsce i widziałam ją zaledwie kilka razy. Zawsze wydawała mi się bardzo wyniosła, nieprzystępna i kojarzyła mi się z królową Anglii. Może to, przez ten sam styl w ubiorze ?..... Nigdy, jej dobrze nie poznałam , znam tylko z opowieści, które snuła moja Babcia i Mama na jej temat. Wizualnie nie jestem do niej podobna, ale mentalnie ?... mam chyba kilka cech, które mimo woli przejęłam od Niej. Czy gdybym dostała inne imię, byłabym tą samą osobą, co teraz ? W dzieciństwie nie przepadałam za swoim imieniem ,wydawało mi się twarde, niepokojące i niezbyt odpowiednie dla małej dziewczynki. W życiu dorosłym przestało mi przeszkadzać..... Wychowywałam się w dość hermetycznym, zamkniętym środowisku i nie znałam zbyt wielu przodków mojej rodziny, dlatego trudno mi powiedzieć, jakie cechy charakteru mogłabym po nich odziedziczyć ..... Nie znałam też, Matki mojego Ojca, zmarła w okolicznościach, które nie są bliżej mi znane , jakby były okryte tajemnicą...być może jest we mnie coś z Niej , jej nerwowość , wrażliwość... Z pewnością w rodzinie mojego ojca, jest jakieś fatum, coś, co powtarza się z pokolenia na pokolenie...przedwczesne śmierci, tragiczne wypadki.... Kiedyś czułam lęk, liczyłam lata i myślałam, czy teraz będzie moja kolej ...moja tragedia ?... A może mój los wcale nie jest zapisany w życiorysach ciotek babć ...może, moje życie jest tylko moje, niezależne od historii rodu ? Nie wiem ....ale poznawanie historii własnej rodziny, może być bardzo inspirującym i ciekawym zajęciem. Może pozwolić odkryć się na nowo, odnaleźć w sobie pozytywne wzorce zachowań, zaakceptować siebie takim jakim się jest, bo ktoś przed nami miał podobnie do nas, przeżywał te same życiowe rozterki i emocje.....Czytałam ,że przez wszystkie kobiety z rodziny ,wędrują do nas, cechy temperamentu, wzorce zachowań ...jednak mogę sama wybrać z tego przekazu, to, co dla mnie najlepsze ,co posłuży mi najlepiej w życiu. Całą resztę mogę spokojnie bez wyrzutów sumienia zostawić.....
Cierpienie....
Ostatnio ciągle czytam o cierpieniu. Nie, nie dlatego, że mam taką potrzebę, a dlatego, że te artykuły same wchodzą mi w ręce. Czuję się trochę tak, jakby "cierpienie" domagało się spotkania ze mną, twarzą w twarz. Czytam i analizuję artykuły na temat cierpienia.Myślę, o tym czym ono jest dla człowieka, dla mnie...? Większość doradców ,psychologów, trenerów osobistych, wskazuje na to, że cierpimy na swoje własne życzenie, poprzez złą interpretację tego, czego doświadczamy w życiu.Czyli, ujmując krótko, to myśli są przyczyną naszego cierpienia....sami sobie zadajemy ból, więc jesteśmy swoimi wrogami. W jakimś sensie mogę się z tym zgodzić, bo w wielu sytuacjach ponosi mnie irracjonalne myślenie, a wtedy trudno mi, zapanować nad lękiem, paniką, złym samopoczuciem....ale są sytuacje, kiedy cierpienie spowodowane jest śmiercią bliskiej osoby, utratą pracy,wypadkiem komunikacyjnym ...czy, wtedy można powstrzymać się od destrukcyjnego myślenia ? Moim zdaniem nie. Cierpienie nie jest przyjemnym uczuciem, ale też chyba nie stanowi takiego zagrożenia, byśmy całkowicie je eliminowali .Odnoszę wrażenie, że wpisane jest w życie człowieka, tak samo jak narodziny i śmierć. Świat, nie jest idealny, i więcej w nim chaosu niż harmonii. Podobnie jest w człowieku, dlatego, trudno żyć bez cierpienia. Uważam, że w cierpieniu najistotniejszą rolę odgrywa nadzieja, bez której nie bylibyśmy w stanie podjąć decyzji, pewnych kroków, które pomogły by nam, zrealizować to, czego w istocie rzeczy pragniemy. Gdy czytam lub słucham o idealnym życiu, bez cierpienia, to myślę, że takie podejście może przynieść więcej szkody niż pożytku. Przybliża ludzi do sekt i religii, które bazują na naiwności ludzi, w życie, bez cierpienia. Zamiast za wszelką cenę walczyć z cierpieniem, może lepiej znaleźć jego przyczynę, może warto go zaakceptować ...?
Przetańczyć życie...
Moja przygoda z tańcem zaczęła się, kiedy miałam kilka lat i w przedstawieniu na Dzień Dziecka, tańczyłam do piosenki "My jesteśmy krasnoludki"....Potem, w drugiej klasie szkoły podstawowej, byłam Śnieżynką w jakimś przedstawieniu z okazji Świąt Bożego Narodzenia. Niewiele pamiętam z tego przedstawienia, ale na zdjęciu, które ktoś mi zrobił tamtego wieczoru, wydaję się być zachwycona. Po tym występie, moja przygoda z tańcem umarła śmiercią naturalną, aczkolwiek pozostało we mnie, marzenie o wielkiej tanecznej karierze :) ..., figurze baletnicy, jej wdzięku, uroku jaki emanuje wokół siebie.Myślałam też sobie, że fajnie by było, przejść przez życie tanecznym krokiem, budzić się i zasypiać w rytmie walca Straussa ....marzenia, pozostały marzeniami, bo życie samo skorygowało to, czego pragnęłam dla siebie a tym , co miało mi do zaoferowania. Jednak taniec pozostał dla mnie terapią, przekazem, obrazem przybierającym różne barwy, formy w zależności od emocji, nastroju, a muzyka jest jego dopełnieniem. Taniec stanowi świetną formę interpretacji emocji, które w sobie noszę, ... wystarczy zamknąć oczy i przenieść się w świat inny, od codziennego...świat, w którym poprzez ruch, można wyrazić siebie. Swój zachwyt do tańca próbowałam przenieść na córkę. Zrezygnowała po roku zajęć w szkółce baletowej dla przedszkolaków...dziś mówi, że powinnam być tyranem i zmuszać ją do nauki piruetów , skoków , arabesek....tylko miłość do tańca została w niej, tak, jak i we mnie na zawsze.....
Duchowe perełki...
- Czasami trzeba całego życia by stać się sobą - motto z filmu Shine
Po Echach Czasu, zafundowałam sobie kolejną duchową ucztę w postaci filmowej biografii Davida Helfgotta. Film opowiada o wybitnym australijskim muzyku . Jego pierwszym nauczycielem był ojciec, urodzony w Polsce Żyd. Człowiek, despotyczny, porywczy, bardzo surowy. Przeżył piekło wojny i starał się wpajać synowi, że tylko silni mogą przetrwać na tym świecie.Dawid zostaje zdominowany całkowicie przez ojca, który swoje marzenia o muzycznej sławie przelewa na syna, próbując całkowicie podporządkować go sobie. Pragnie, talentu syna wyłącznie dla siebie i nie pozwala chłopcu na rozwinięcie skrzydeł. Trudna relacja z ojcem, odcisnęła piętno na psychice chłopca, który ciągle musi wybierać pomiędzy posłuszeństwem wobec ojca a prawdziwą miłością do muzyki. Chłopiec buntuje się i ucieka z domu, podejmując studia na Królewskiej Akademii Muzycznej w Londynie. Po jakimś czasie, Helfgott doznaje ciężkiego załamania nerwowego i na 12 lat jego domem stają się kolejne zakłady psychiatryczne i przytułki......
Po wielu latach, już jako dojrzały mężczyzna, David odzyskuje siebie, poznając dobrych ludzi a przede wszystkim swoją przyszłą żonę Gillian, która pod eksentrycznością i nieprzewidywalnością, widzi piękną duszę muzyka.To cudna opowieść o człowieku, który potrafi wyrazić siebie, jedynie przez sztukę. Opowieść pełna emocji i cudownej muzyki, która wzrusza, niepokoi, zachwyca......
Dziś znalazłam oficjalną stronę pianisty, może kogoś zainteresuje.
http://www.youtube.com/watch?v=FpC2aUrziFM&feature=related
Taniec jest muzyką dla oczu - / Bejart /
W niedzielny wieczór baletowy, obejrzałam Echa Czasu w Teatrze Wielkim. Krzysztof Pastor w przedmowie powiedział, że: ....." jest to wieczór trzech choreografów przełomu XX i XXI wieku, gdzie na pierwszy plan wysuwa się energia tancerzy, pokonywanie barier sprawności fizycznej i niesamowita niekiedy błyskotliwość ruchu. Pod tą fizycznością kryją się jednak inspiracje, których widz może doznawać w sposób swobodny i nieograniczony..."
Pierwsza część, dla mnie najbardziej optymistyczna,radosna, pełna rozbrykanego tańca przeniosła mnie w czasy, kiedy wszystko wydawało się proste i nieskomplikowane. Pomyślałam o czasach dzieciństwa ,dorastania, pierwszej miłości....Podobała mi się bardzo gra świateł a taniec, za opuszczoną woalową kotarą, Vladimira Yaroshenko i Anety Zbrzeźniak , wywoływał wspomnienia, które pamiętam jakby przez mgłę....
Druga część, w choreografii Krzysztofa Pastora, najbardziej dynamiczna, bardzo przestrzenna, poprzez dynamiczną kompozycję świateł, nastrojowa, czasami intymna, pełna harmonii, ale też zagrożenia i lęku. To ciągła walka z emocjami, nastrojami....przeniosła mnie w lata przedwojenne do ogródków kawiarnianych , w których tańczyło się tango, ...a potem przyszła wojna, lęk i poczucie zagrożenia....ciągła walka o przetrwanie..
Część trzecia, to choreografia Williama Forsytha. Bardzo ascetyczna, chłodna. Zaintrygowała mnie powtarzalność ruchów tancerzy, wrażenie lustrzanego odbicia,szybko zmieniające się obrazy,sznur tancerzy i tancerek, którzy obserwują popisy solistów, muzyka, którą czułam, każdą częścią ciała... Wywoływało to u mnie ogromny niepokój, napięcie....pomyślałam o swoim życiu, o tych wszystkich czynnościach, które codziennie wykonuję, schematach, które nie zmieniają się od lat, ograniczeniach...
Przeżyłam niesamowity wieczór, pełen wzruszeń i duchowych uniesień. Wieczór , który inspiruje, zachęca do przemyśleń, zadumy, zatrzymania się na chwilę......
zdjęcia Teatr Wielki- Opera Narodowa
Kobiecy instynkt......jest czy nie ?
Dziś przeczytałam w jakimś babskim piśmie, że kobieta obdarzona jest niezawodnym instynktem, dzięki któremu wie, kiedy mężczyzna traci dla niej głowę....
Pomyślałam, coś ze mną nie tak, bo nigdy tego nie wiedziałam , czy to znaczy, że brakuje mi instynktu ?....Nie wiem.........w sytuacjach dla mnie istotnych, całkowicie pozbawiona jestem instynktu samozachowawczego, zdaje się na emocje ....
Są ludzie, którzy twierdzą, że na drodze ewolucji i coraz większej cywilizacji, zatraciliśmy to coś , co nazywamy instynktem....ale czy całkowicie ? Co prawda nie musimy już chodzić na polowanie by zdobyć jedzenie ale są sytuacje, w których podejmujemy decyzje, chroniące nas przed niebezpieczeństwem. Czy takie postępowanie, to instynkt, czy odczucie pierwotnego lęku...czy lęk i instynkt w takich sytuacjach to, to samo ? ...A sytuacje damsko - męskie ?... Moja znajoma ciągle wpada w kłopoty z powodu mężczyzn, chociaż mówi, że ma bardzo silnie rozwinięty instynkt samozachowawczy. Dlaczego więc, daje się wykorzystywać emocjonalnie ?...Może dlatego, że kobiety patrzą głównie emocjami a mężczyźni przeważnie jakością relacji...Facet, jak każdy facet, lubi polować , świadomość wygranej, to dla niego jak szóstka w totolotka. Lubią bajerować i roztaczać w kobiecie wizję, że jest dla niego najważniejsza, dopóki jej nie zdobędzie ...potem jakoś nic już, mu się nie chce, bo cała zabawa jest w gonieniu króliczka, a nie w jego złapaniu....Kobiety w gruncie rzeczy wiedzą o tym, ale mimo wszystko pchają się w relacje, które od samego początku skazane są na niepowodzenie, bo wizja bycia szczęśliwą i spełnioną w miłości, całkowicie pozbawia je instynktu samozachowawczego, natomiast, odzywa się w nich instynkt macierzyński, który mają bardzo silnie zakorzeniony...Opieka, przytulanie, karmienie... dopóki nie włączą zdrowego rozsądku.......
i jak tu ich nie kochać :)
Przyjaźń .... ?
Czytając felieton o przyjaźni, trafiłam na ten cytat ..." Może, pomyślał, nie ma czegoś takiego jak dobrzy i źli przyjaciele...Może to tylko ludzie, dla których warto przeżywać strach, mieć nadzieję...i żyć. Być może są to ludzie, za których warto umrzeć, kiedy trzeba. Nie ma dobrych przyjaciół. Nie ma złych przyjaciół. Są jedynie ludzie, których pragniesz i z którymi chciałbyś być - ludzie, którzy mają swoje miejsca w twoim sercu. " / Stephen King /
Człowiekowi do życia potrzebne są relacje z innymi ludźmi , niezależnie od tego, czy dotyczyć one będą, odkrywania swojej osobowości, poprzez otaczanie się ludźmi, których kochamy i pozostajemy w bliskich, przyjaznych relacjach, czy też, będą to luźne znajomości, które uczą nas różnorodności, inności w potrzebach, czy też celach, jakie stawia przed sobą, każdy człowiek. O przyjaźni, jest tyle pięknych i mądrych cytatów, które nie zawsze mają , swoje odbicie w codziennym życiu. Moim zdaniem, trudno jest zdefiniować przyjaźń jednym zdaniem, czy cytatem, ponieważ nikt z nas nie jest doskonały. Każdy ma wady i zalety , które mogą być uciążliwe, nie tylko dla ludzi, z którymi nie jesteśmy związani emocjonalnie ale również dla naszych przyjaciół. Co wtedy ? Czy lepiej zrezygnować z przyjaźni czy raczej nad nią "popracować ".? Myślę, że wszystko zależy od nastawienia i od tego jakie miejsce w naszym sercu zajmuje człowiek , którego nazywamy przyjacielem....
Czasami przyjaźń bywa dla mnie bardzo wyczerpująca , może dlatego że przyjaźniąc się z kimś ofiarowuję siebie całą, intensywnie dając to, co we mnie najlepsze..... dlatego, tak trudno mi znieść myśl, że moje poglądy i przemyślenia mogą być dla "przyjaciela", nie do przyjęcia.....wówczas daję sobie czas by odpocząć od takiej relacji, lub by ją zakończyć całkowicie. Przyjaźń, która nie pozwala mi być prawdziwie sobą, staje się manipulacją i w pewnym sensie wymuszaniem zmian , które mogą stanowić to , że będę robiła coś wbrew sobie.......
Przyjaźń wymaga pokory, cierpliwości , zrozumienia i daru wdzięczności za ludzi, którzy zajmują stałe miejsce w naszym sercu.... Dziś wiem , że nie zawsze mnie na to stać.....ale też wiem, że samo życie weryfikuje ludzi , którzy utrzymują w nas iluzję przyjaźni....
zdjęcie to, dedykuję Don Kichotowi, dziękując za długoletnią przyjaźń...nie tylko w słońcu i z górki ale co najważniejsze w deszczu i pod górkę...
Zmiany....
Wczoraj usłyszałam stwierdzenie " zacznij żyć " , co zabrzmiało tak, jakbym już nie żyła. Przyznam, że było to, trochę jak wylanie wiadra wody na moją głowę. Zaczęłam się zastanawiać, czy moje życie, to " Życie", czy tylko marna jego namiastka ? W moim życiu, we mnie samej ciągle zachodzą zmiany, do tej pory miałam wrażenie , że są to zmiany na lepsze.... Długo szukałam swojej drogi, miejsca, poczucia, że jestem tu , gdzie właśnie powinnam być i nagle, to wszystko zostało podważone jednym zdaniem " zacznij żyć" . Czuję, jak mnie to boli i staje się ciężarem, bo to tak, jakbym miała przekreślić swoje pasje, pragnienia, to wszystko co przez lata robiłam by zmienić siebie, zmienić swoje życie...czy cały ten wysiłek ma pójść na marne ? .....O co chodzi z tym "Życiem" - czy o to, by inni byli zadowoleni z Ciebie , czy o to, by czuć się dobrze z samym sobą ?
Perfekcja = Depresja...
Już od dawna zauważyłam, że dążenie do nadmiernej perfekcji, bywa bardzo uciążliwe a życie pod ciągłą presją przytłacza i powoduje, że moja sylwetka coraz bardziej robi się przygarbiona i zaczynam sięgać nosem do ziemi. Próbowałam coś z tym zrobić, ale w krótkim czasie wracałam do starych nawyków i przyzwyczajeń, gdyż bałam się, że moja niedoskonałość wyjdzie na światło dzienne i zawiodę innych, którzy sobie wygodnie żyli, z moją ideą dążenia do bycia doskonałą. Bałam się krytyki, osądzania....tkwiłam więc w sytuacjach, które wcale mnie nie uszczęśliwiały, wręcz przeciwnie, powodowały, że czułam się zmęczona, wypalona, zniechęcona....aż przyszedł mój "koniec świata" i nauczył mnie rozróżniać moje potrzeby od tych, które zostały narzucone przez osoby, kształtujące rozwój mojej osobowości. Dziś wiem, że dążenie do bycia ideałem zabija całą przyjemność, jaką niesie życie. Życie, które jest przecież fascynujące, nieprzewidywalne, zaskakujące..., którego nie da się przewidzieć, ani też przeżyć, według wcześniej ułożonego perfekcyjnie planu....
Ludzie ....
Bezsenna noc skłoniła mnie do rozmyślań nad ludźmi, których los postawił na mojej drodze. Niektórzy pojawiali się tylko na chwilę, inni zajmowali miejsce obok mnie na dłużej, przyczyniając się do tworzenia mojej historii. Każda z tych osób to oddzielna karta, inny rozdział "mnie", zaznaczony szczęściem lub chaosem. Przypominam sobie ich twarze, aurę jaką roztaczali wokół siebie, to kim byli i co dla mnie znaczyli.... O niektórych, chciałabym zapomnieć, do rozstań z innymi dojrzewałam (dojrzewam) przez lata, tkwiąc w toksycznych relacjach i nie zdając sobie sprawy, jak bardzo mnie uzależniają i męczą....Ale są i takie osoby, których poznanie , jest dla mnie wielką radością, zaszczytem i ogromną wdzięcznością. Kilka lat temu poznałam dwie, bardzo szczególne dla mnie osoby, dzięki którym udaje mi się zmieniać moje życie na lepsze. Wydawać by się mogło, że dzieli ich wszystko, bo jedna z nich to osoba duchowna a druga świecka, to jednak łączy ich miłość do ludzi, życia, bezinteresowna chęć niesienia pomocy zagubionym w tym pędzącym świecie, ludziom. Mogę o nich powiedzieć, że to cudowni lekarze i znawcy ludzkich dusz. Nie oceniają, nie szydzą, nie wytykają błędów, potknięć ..... cierpliwie pokazują, że jest inna droga, inna możliwość, inny wybór.....Inny nie znaczy gorszy, inny znaczy lepszy.....Dziękuję Wam za pracę, którą wkładacie by wyprostować moje myśli, by droga, którą idę miała jak najmniej rozstajów, wątpliwości, zwątpienia, niepewności .....
Wczoraj pisałam o tym, co sprawia, że czuję się szczęśliwa....dziś dopisałabym jeszcze, że szczęście, to ludzie, którzy wnoszą w nasze życie ład i harmonię.....
Obraz Claude Monet / Irysy /
Być szczęśliwym....
Pewien człowiek, który był wciąż smutny i nie potrafił odnaleźć w życiu radości, usłyszał podczas przechadzki w parku śpiewającego cudnie ptaka ;
- zazdroszczę Ci - powiedział, stanąwszy pod drzewem - musisz być bardzo szczęśliwy, skoro tak pięknie wyśpiewujesz swoją radość.
- Ale ja nie dlatego śpiewam, że jestem szczęśliwy - odpowiedział ptak. - Jestem szczęśliwy, dlatego, że śpiewam.
/autor nieznany/
Rozmawiałam dziś ze znajomymi o szczęściu , o tym, czym dla nich jest szczęście i czy są szczęśliwi. Dla jednych szczęście, to kochać i być kochanym, dla innych, to robienie rzeczy na które się ma ochotę, a nie które musi się robić....Definicja szczęścia mówi o tym, że jest to stan świadomości wynikający z pełnego zadowolenia płynącego z przyjemności, cnoty, doskonałości...Pojęcie szczęścia, można także użyć w odniesieniu do prywatnej oceny całości swojej egzystencji......
Pamiętam, że jako dziecko nie potrzebowałam zbyt wiele by czuć się szczęśliwą. Problem zaczął się w życiu dorosłym , kiedy zaczęłam myśleć o tym, co może sprawić, że będę czuła się szczęśliwa. Czy pieniądze, nadmierne przywiązanie do rzeczy, ludzi, do moich poglądów sprawi, że będę osobą szczęśliwą ? Czy to, że stanę się tym, kim uważam, że powinnam być, albo tym, kim chcieliby mnie widzieć rodzice, nauczyciele, mąż....uczyni mnie szczęśliwą ? .....Dziś już wiem , że nie. Nigdy nie będę szczęśliwa, jeśli nie będę sobą, jeśli będę udawała i pragnęła rzeczy, osoby, które nie są przeznaczone dla mnie. Mam wrażenie, że szczęście to chwile, wywołane pozytywną energią, którą czerpiemy z wewnątrz siebie . Dla mnie szczęście, to dzień bez lęku, radosne dzieci, zapach chleba, szum morza, słońce , wędrówki po górach, spotkania z bliskimi mi osobami...tysiące drobnych, często całkiem banalnych rzeczy, które powodują, że życie staje się radosne....Każdego dnia nabieram większej świadomości, iż prawdziwe szczęście, nie ma nic wspólnego z potrzebą dążenia do posiadania większych pieniędzy, droższych , markowych rzeczy , czy szukania doznań podnoszących moje ego.
Życie na sprzedaż ?.......
Przeglądając gazety z programami telewizyjnymi zauważyłam, że prawie każdy kanał tv proponuje program typu "reality". Jest ich tak ogromny wybór, że każdy zainteresowany może znaleźć coś dla siebie. Wystarczy zaprosić do domu odpowiednią osobę by nauczyła nas jak sprzątać, wychowywać dzieci, jak schudnąć, jak się ubrać, jak prowadzić restaurację by przynosiła zyski zamiast strat....Zastanawiam się co takiego magicznego jest w tej telewizji, że ludzie wpuszczają do swoich domów kamery i pozwalają by ich słabości oglądał cały kraj ? Czy ktoś pyta o zgodę małe dzieci, które nie zawsze są jak aniołki a telewizja pokazuje je w sytuacjach czasami mocno upokarzających ?....O co w tym wszystkim chodzi ? Czy tak bardzo lubimy oglądać bezradnych, zagubionych, płaczących ludzi ? ....Gospodarze takich programów, często bezwzględni, upokarzają na naszych oczach uczestników nie przebierając w słowach, mówiąc :Twoja lodówka gnije, Jesteś do niczego, Zmień się, Jesteś za gruby...... Czasami mam wrażenie, że te programy powstają z czystej pogardy dla zwykłych ludzi i to co dla jednych jest rozrywką dla innych może przerodzić się w prawdziwy dramat. Mam wrażenie , że ludzie występujący w programach poradnikowych, traktują je jako ostatnią deskę ratunku, bo nie mają innych możliwości by skorzystać z fachowej pomocy. Myślę, że większość tych ludzi, jest ze swoimi problemami sama, bo nie wiedzą dokąd się udać po pomoc ani też nie mają osoby, która mogłaby je wysłuchać. Ciągle nie umiemy słuchać siebie nawzajem i nie umiemy ze sobą rozmawiać, wstydzimy się , boimy odrzucenia....I jeszcze jeden problem, który związany jest z dostępnością zwykłych ludzi do poradni specjalistycznych, psychologicznych, prawniczych, czy doradztwa finansowego. Te refundowane mają kilkumiesięczne terminy oczekiwania, te odpłatne bywają zbyt drogie by z nich skorzystać. Co nam więc pozostaje ? Telewizor, w nim nas wysłuchają , poradzą , uleczą.... To nic, że tylko na chwilę....może, lepsza chwila niż nic.......?
Związek, miłość , seks , choroba....
Moja znajoma uważa, że związek bez seksu umiera więc, jeżeli chcemy zatrzymać przy sobie naszego partnera czy partnerkę, musimy dać mu wolną rękę, czyli przyzwolenie na seks poza związkiem. Przyznam, że to nieco dziwne podejście, dla mnie zbyt nowatorskie. Może jestem pruderyjna, może zbyt konserwatywna ale jakoś nie mieści się to, w mojej biednej skołatanej głowie...Czy takie podejście do życia, nie jest infantylne ? - nie mam, więc idę gdzieś, gdzie dostanę, to czego chcę -. Myślę, o tym i zastanawiam się czy miałabym w sobie, tyle odwagi by zgodzić się na wynoszenie intymności poza dom ? Czy gdybym była chora, zgodziłabym się na inną kobietę w dowód, tak zwanej miłości i oddania?
Nie, nie,nie..... !. Chociaż wiem, że takie związki są , znam pary, które funkcjonują na zasadach umów, ustaleń i wzajemnego zaufania, którego podobno nie przekraczają, czytam o takich związkach w literaturze i czasopismach....Jednak, dla mnie związek, który warty jest tyle, co wspólne konto, wygodne życie...i miłość wyrażana tylko w seksie niewiele jest wart....
Obraz Andre Kohna
Marzenia nie do spełnienia....
Niedawno oglądałam film dokumentalny o lekarzach bez granic i przypomniałam sobie o marzeniu, które nigdy się nie spełniło. Zawsze pragnęłam by moje życie było związane z niesieniem pomocy innym. Wydawało mi się, że tylko robiąc coś dla innych, moje życie nabierze prawdziwego sensu... Moim kredo życiowym, były wtedy słowa U Thanta : " Jeżeli każdy mieszkaniec naszej planety, poświęciłby tylko rok życia pracy dla innych, świat by się stał lepszy" . Marzyłam o tym by świat był lepszy i by wyjechać na misję z lekarzami bez granic, albo z ONZ. Zaraz po skończeniu szkoły w tajemnicy przed rodziną, pojechałam do siedziby ONZ złożyć swoją deklarację niesienia pomocy. Niestety, okazało się, że muszę odłożyć swoje marzenie na później. Musiałam poczekać dwa lata, nabrać doświadczenia zawodowego .....Później jednak, wyszłam za mąż, urodziłam dzieci a marzenie zaczęło nabierać nierealnych kształtów....Czy żałuję ? Nie myślę o tym, bo moje życie tak się ułożyło, że mogłam spełniać się w pomocy innym przez wiele lat w Polsce ...Myślę sobie, że nie zawsze nasze marzenia muszą zaistnieć w realnym świecie ale myśl, że kiedyś się spełnią sprawi, że świat stanie się dla nas bardziej fascynujący.....
zauroczył mnie obraz Andre Kohna ....pasuje nie tylko do mnie ale i do pogody, którą przyniósł nam dzisiejszy dzień....
Rozstania.....
Oglądam stare zdjęcia ze ślubów moich znajomych i myślę sobie, jak wielu z nich, jest już w kolejnych związkach. A przecież, tak bardzo się kochali, nie wyobrażali sobie życia bez siebie. Dziś, pewnie nie wyobrażają sobie życia obok siebie.... Zastanawiam się, czy jest jakaś recepta na udany związek ? Czytając wypowiedzi znanych psychologów, socjologów zauważam, że każdy z nich mówi, że w małżeństwie ludzie muszą się kochać a praca powinna być ich pasją. Niby proste, ale nie dla mnie......Znam takich dla których praca była pasją...rozstali się, bo on nie mógł znieść, że jej pasja stała się ważniejsza od niego. Rozstali się, bo ona była mądrzejsza od niego....rozstali się dlatego, że on miał dla niej zbyt małe ambicje....rozstali się, bo on spotkał nową miłość ,......tysiące banalnych powodów. Powodów, które ukazują jak bardzo jesteśmy słabi w swoich tęsknotach, za lepszym światem pełnych nowych inspirujących wyzwań, dającym wspaniałych, czułych, pełnych troski partnerów....oczywiście do czasu, gdy znów nie zaczniemy szukać nowych wyzwań.... A może mimo wszystko warto zadbać o to, by miłość była, a nie tylko bywała w naszym związku ?
Romans online....
Mam wielu znajomych, którzy nawiązują kontakty międzyludzkie na profilach społecznościowych. Mówią, że to świetna zabawa i odreagowanie stresu, który przynosi codzienne życie, a także sposób na nudę i dowartościowanie się......Zaczęłam się nad tym zastanawiać i muszę przyznać ,że coś w tym jest ...Pamiętam czasy, kiedy sama logowałam się na Naszą Klasę, by zobaczyć jak wyglądają moi znajomi, czy moje sympatie z lat szkolnych. Dostawałam przy tym, tyle komplementów i dowartościowania, ile nie dostałam przez całe życie. To było prawie uzależniające, dopóki nie przebudziłam się z tego wirtualnego snu... Przebudzenie to, było bardzo bolesne, bo uświadomiło mi, jak bardzo ludzie, po drugiej stronie monitora potrafią manipulować uczuciami, oszukiwać , udawać kogoś, kim zupełnie nie są...po to tylko, by się dobrze zabawić. Dla nich romans online, to bardzo bezpieczny emocjonalnie związek. Nikt nie ryzykuje odrzucenia i łatwiej znieść myśl, że e-kochanek, czy e-kochanka rozpłynęli się w sieci , niż gdy odchodzą po dwóch randkach lub pierwszym seksie. Zauważyłam, że internet stał się takim kanałem komunikacji, coraz bardziej intymnej. Ludzie poznają się, rozmawiają, zakochują i uprawiają seks. Coraz częściej też, umawiają się na erotyczne , niezobowiązujące randki.
Dla mnie flirt w sieci, nie jest zabawą, bo wszystko, co wiąże się z emocjami, uczuciami staje się poważną sprawą. To, co dla jednych jest tylko zabawą , dla innych może okazać się koszmarem życia. Myślę sobie, że dla wielu mężczyzn erotyczne romanse nie wpływają na jakość stałego związku, a wyrzuty sumienia, które być może pojawiają się po takiej zdradzie, mogą go nawet poprawić. Kobiety natomiast, szukają nieskomplikowanej bliskości, opieki i troski o ich potrzeby, dlatego ich zdrada, wiąże się najczęściej z rozpadem stałego związku.
Uważam, że ta internetowa zabawa, może okazać się bardzo niebezpieczna emocjonalnie i warto dobrze się zastanowić, zanim zapragnie się w nią zagrać. Warto pamiętać, żeby w natłoku różnych codziennych spraw zadbać o to, by nasz realny partner, czuł się z nami szczęśliwy, wtedy żaden komputer nie będzie zagrożeniem dla związku....
Pokora....
Całkiem przypadkowo trafiłam dziś na wywiad z Marianną Popiełuszko. Bardzo zaskoczyła mnie mądrość, pokora i ogromne zaufanie do Boga bijące z każdego słowa tej, jakże, doświadczonej przez życie kobiety. Chyba najbardziej poruszył mnie, ten tekst..."Ja mam spokój w duszy, bo wszystko przyjmuję z ręki Boga : czy cierpienie, czy ból, czy biedę. Jak nie akceptujesz życia, jakie masz, to nie znajdziesz spokoju. Akceptacja bowiem przywraca wszystkiemu właściwą perspektywę. I stanowi tajemnicę dobrego życia. Życia, które nigdy się nie kończy...."
Myślę teraz o sobie, o swoim życiu...ileż w nim buntu, braku pokory, braku akceptacji, złości, bezsilności dla tego, co od życia dostaję. Czy nie jest tak dlatego, że nie stosuję się do tych prostych prawd ? Czy gdybym przyjęła takie myślenie, jak Pani Marianna, że życie na ziemi wiąże się z życiem wiecznym, jest z nim nierozerwalnie splecione. A wszystko, co się dzieje, pochodzi od Boga, i nie trzeba wszystkiego rozumieć, byłoby mi lżej, łatwiej ? Nie wiem, nie potrafię teraz na to pytanie odpowiedzieć, ale myślę, że warto się nad tą myślą, zatrzymać na dłużej....
Pory roku.....
Spędziłam dziś kilka godzin na wsi, która o tej porze roku wcale nie wygląda sielsko. Jest szara, smutna, czasami wręcz przygnębiająca. Wokół cisza i spokój . Na polach żerują tylko kruki i wrony. Nie lubię tych ptaków, nie wiem czemu ale kojarzą mi się z przemijaniem...zawsze się boję, gdy przelatują tuż nad moją głową i złowieszczo kraczą.... Obserwując otaczającą mnie przyrodę, pomyślałam o jej mądrości, której ludzie z miasta nie chcą dojrzeć. Przyroda uczy nas pokory i pozwala na życie zgodne z naszymi potrzebami, gdybyśmy tylko chcieli się zatrzymać i dostrzec to, co nam oferuje .....tak jak ludzie, którzy mieszkają na wsi. Oni żyją zgodnie z rytmem natury. Każda pora roku daje im inne możliwości, przyjemności, każda posiada swój urok oraz zapewnia harmonię i porządek, na wszystko jest odpowiedni czas. Czas na pracę i odpoczynek. Uderzające dla mnie jest to, że ludzie ze wsi nie martwią się ani jesienią, ani długą zimą, ani też swoją starością. Dla nich, to nie powód do rozpaczy, wręcz przeciwnie, ich życie pozwala im ze spokojem i pogodą ducha patrzeć zarówno w wstecz jak i w przyszłość. Przemijające pory roku, które wiążą się ze starością, są procesem naturalnym i nikt nie myśli o tym by je powstrzymać........Nauczyłam się dziś by słuchać przyrody, która uczy, że wiosna nie nadeszłaby, gdyby nie było zimy. Smutek jesieni, krótkie dni, długie wieczory nie są dla mnie przyjemne, czasami wręcz trudne do zniesienia, ale potrzebne by móc docenić to, co daje wiosna..... bo, czy cieszyłabym się tak bardzo z pierwszych kwiatów, gdybym je miała przez cały rok ?.................Być może tak jak natura, potrzebuję smutku jesieni, wyciszenia się, odpoczynku by odrodzić się wiosną i cieszyć się nią.
Życie po raz drugi....
Niedawno przeczytałam artykuł o ruchu zwanym Cryonics. Krionika narodziła się w Stanach Zjednoczonych w latach 70. Według założeń krioniki, śmierć jest procesem a nie określonym wydarzeniem, a osoby uznane za zmarłe, niekoniecznie zostaną uznane za takie w przyszłości, kiedy obowiązywać będą inne kryteria. Pacjent, który zostanie poddany procedurze krioniki ma tkwić w stanie oczekiwania zanurzony w ciekłym azocie, aż postęp nauki go wskrzesi i przywróci mu wieczną młodość i zdrowie. Po dietach cud, botoksach, operacjach plastycznych, krionika to kolejna obietnica zatrzymania czasu. Ruch ten jest bardzo popularny w Wielkiej Brytanii i wielu młodych ludzi zawierających związki małżeńskie zamiast słów przysięgi "wierności aż do śmierci", deklarują "dopóki życie i miłość będą trwać". Podczas czytania tego artykułu, przeżyłam rodzaj szoku i przerażenia emocjonalnego. Dziwi mnie to, jak bardzo wiele osób podchodzi do kwestii śmierci zadaniowo i bez emocji a próbę oszukania biologii tłumaczą apetytem na życie i wiarą w kontrolę procesów życiowych. Przeraża mnie to, że technologia oferując wizję nieśmiertelności proponuje ludziom zachowania narcystyczne oraz pokazuje, że śmierć może być, tylko jedną z opcji..... Co prawda, naukowcy twierdzą, że projekt krioniki jest oszustwem a jego założyciele żerują na strachu ludzi przed śmiercią. Mimo to, członków tego ruchu nie zrażają ani odruchy potępienia ani zastrzeżenia natury moralnej i etycznej. Oni lubią zmieniać rzeczy, które im się nie podobają, więc chcą zmienić także umieranie.............
"Jesteśmy odpowiedzialni za to co robimy i czego nie robimy innym. Warto o tym pomyśleć w perspektywie śmierci. Nie ma znaczenia, czy chodzi nam o zbawienie, czy tylko dobro .."
foto...Dariusz Kostecki
Listopad .....
Niedawno wróciłam z podróży w czasie ...tak nazywam coroczną wyprawę na groby w Święto Zmarłych. Pamięć o tych, którzy odeszli nasuwa refleksję, o rzeczach ostatecznych, o tym dokąd prowadzi mnie moja droga, co jest dla mnie najważniejsze, co noszę w sercu....Śmierć, tak trudno o niej mówić, pisać a przecież jest jedyną pewną rzeczą na tym świecie....a po niej ...co jest po niej ? Czy śmierć jest końcem wszystkiego , czy dopiero początkiem .... Ciągle wątpię, a przecież jako osoba wierząca, powinnam mieć wizję wiecznego życia, które by było dla mnie światłem i nadawało sens mojemu życiu na ziemi...Dlaczego więc we mnie taki zamęt ?
Listopad, opadają liście z drzew, dni takie krótkie, pełne mroku. Ogarnia mnie coraz większa melancholia , zaduma i tęsknota....i jeszcze ten napis na jednym z grobów, który jest w mojej głowie .... "Tym, kim wy jesteście, myśmy byli. Tym, kim my jesteśmy, wy będziecie...."
Cieszę się, że Jesteś.....
Myślę, o tym jak rzadko używam słowa : ''cieszę się , że Jesteś, cieszę się , że Cię mam , że Jesteś obok kiedy.......". Przyjaciele, są jak skarb, jak Anioły, dostajemy ich w prezencie od losu ale zapominamy, za ten dar podziękować....Zapominamy, bo jesteśmy zapracowani, zabiegani, zbyt zmęczeni, leniwi ..... Dopiero, gdy odchodzą zatrzymujemy się na chwilę by pomyśleć, przypomnieć sobie kogoś, kto brał nas w ramiona, kiedy czuliśmy, że nasze życie rozsypuje się na kawałki, a ktoś inny wierzył w nas i powtarzał to nam ciągle, aż do znudzenia.... , lub pozwalał brać nam udział w radościach, smutkach w całym tym dobru, jaki dają sobie przyjaciele.....Dlaczego łatwiej pamiętać o zmarłych ? Nie wiem ...może dlatego ,że żywi często się zmieniają , że nie są tacy, jakimi chcielibyśmy ich widzieć, że mają mnóstwo nawyków, które nas drażnią ...?
Dobrze jest czasem powiedzieć - cieszę się ,że Jesteś ...,cieszę się, że Cię mam... dziękuję Ci, że we mnie wierzyłaś-eś ,że Byłaś-eś blisko, gdy tego potrzebowałam....- Dobrze jest powiedzieć im o tym, kiedy jeszcze są obok nas ....
zdjęcia z ogrodu tropikalnego w Powsinie
Macierzyństwo...
Ostatnio wiele czytam na temat kobiet, które mają problem z połączeniem bycia mamą, a robieniem kariery zawodowej. Często w tych artykułach pojawia się słowo "poświęcenie". Nie rozumiem o jakie poświęcenie chodzi ? Moim zdaniem macierzyństwo, to nie poświęcenie tylko świadomy wybór, świadoma rezygnacja z egoizmu bycia tylko dla siebie. Gdy pojawia się dziecko nie istnieje już słowo JA. Od tej chwili zamieniamy JA na MY. Sama jestem mamą i nigdy nie myślałam, że cokolwiek poświęciłam rodząc dzieci. Wręcz przeciwnie moje życie nabrało sensu i stało się lepsze. Czułam się szczęśliwa, gdy mogłam na nowo odkrywać świat oczami dziecka, a bycie na urlopie wychowawczym, było najlepszym okresem w moim życiu. Byłam potrzebna, niezastąpiona, spełniona. Przeżywałam świadomie, razem z moimi dziećmi ich radości, smutki, sukcesy czy porażki. Nic mi nie umykało i nie przeszkadzało bo w mojej świadomości nie istniało słowo "poświęcenie". Moje macierzyństwo dało mi cudowne, niezastąpione niczym chwile .....i to najważniejsze .... spojrzenie błękitnych oczek, w których odbijała się bezwarunkowa miłość...bezcenne.
wiosenne zdjęcia z Powsina
Pierwszy śnieg tej jesieni....
Matylda
Ostatni płatek czerwieni
W sercu najczystszej bieli
W ogrodzie marzeń nie zginie
Choć chwila życia minie
I zanim zaśnie na zawsze
Otulę ciepłem swej dłoni
Zasuszę kwiatek radosny
Poczekam z nim do wiosny.
W sercu najczystszej bieli
W ogrodzie marzeń nie zginie
Choć chwila życia minie
I zanim zaśnie na zawsze
Otulę ciepłem swej dłoni
Zasuszę kwiatek radosny
Poczekam z nim do wiosny.
Życie w cieniu innych....
Dawno temu miałam zaszczyt pracować przy pierwszych przeszczepach szpiku kostnego. Poznałam wtedy dwie siostry, Basię chorą na białaczkę kobietę biznesu, pewną siebie , opanowaną czterdziestolatkę i Anię jej młodszą siostrę. Ania była zaprzeczeniem Basi. Szczupła, ekstrawagancka, niezmiernie gadatliwa, taki typ dziecka z nadpobudliwością nerwową. Pamiętam doskonale dzień, kiedy pobrano jej szpik. Poczuła się bardzo źle, potrzebowała pomocy, rozmowy i wsparcia. Długo z nią rozmawiałam o tym, co teraz się z nią dzieje i w pewnym momencie zapytałam, dlaczego zdecydowała się być dawcą ?. Odpowiedziała, że miała już dosyć życia w cieniu siostry, że dla rodziny była taką czarną owcą, a teraz wreszcie może poczuć się kimś wyjątkowym......To prawda, jej siostra zawsze już będzie odczuwać wdzięczność za to, że Ania podarowała jej drugie zdrowe życie, a rodzina ?....Oni też pewnie zmienili o niej zdanie.... Cała ta historia nasunęła mi taką refleksję, że życie w cieniu ma swoje dobre i złe strony. Może motywować do działania, ale może też wpływać destrukcyjnie na nasze myślenie o nas samych. Wszystko jak zwykle zaczyna się w dzieciństwie.... Porównywanie, wytykanie błędów, nieakceptowanie odmienności jest najgorszym błędem wychowawczym rodziców, dziadków, nauczycieli, opiekunów.......
Ja też wiele razy miałam poczucie, że żyję w cieniu innych. Zmagałam się z uczuciem odrzucenia, depresją, lękiem przed stratą, bycia ciągle tą drugą.....dziś, gdy dojrzałam do tego, by nie uciekać przed cieniem , zdarza mi się coraz częściej być w słońcu....
Pod presją....
Presja towarzyszy mi od zawsze. Doświadczyłam jej, jako dziecko, nastolatka i jako dorosła osoba. Trudno radzić sobie z presją wywieraną, przez najbliższe osoby, zwłaszcza w dzieciństwie. Mówiłam, myślałam, marzyłam, ubierałam się tak, jak oczekiwali tego ode mnie rodzice, przyjaciele, znajomi. Czasami się buntowałam, ale wtedy słyszałam, że jestem gorsza, nie wystarczająco dobra. To bolało...więc dawałam się tresować by zasłużyć na nagrodę.... Prawdziwy bunt przyszedł wiele lat później, kiedy uświadomiłam sobie, że obraz, który tak skrupulatnie lepiono przez lata, nie przedstawia mnie, tylko zupełnie obcą mi, osobę ...Podejmowanie nowych wyborów, zastanowienie się nad tym, czego chcę doświadczać i jaka jestem prawdziwa "Ja", to bardzo długi , ciężki i niekiedy bolesny okres. Czasami dążenie do pokonywania kolejnych szczebli duchowego rozwoju, jest we mnie tak silne, że powoduje przymus i presję, którą sama sobie narzucam....to z kolei, powoduje zmęczenie i frustrację, a także świadomość, że nigdy nie będę w stanie wyzwolić się spod presji, czy to otoczenia, czy mnie samej....
Nuda.....
Ostatnio często słyszę od znajomych i całkiem obcych mi ludzi, że wartości ludzkie, zasady etyczne czy moralne, są mocno przereklamowane. Hamują nas w osiąganiu tego, czego gdzieś tam, na dnie duszy pragniemy...Mam znajomych, którzy uważają, że człowiek z natury jest stworzony do bigamii i poligamii . A, trwanie w jednym związku, ogranicza go, zarówno intelektualnie, mentalnie , duchowo .....Zastanawiam się czy takie myślenie nie jest spowodowane nudą. Nuda dotyka nas wszystkich niezależnie, czy jesteśmy młodzi, starzy, w związkach, czy też nie. Myślę sobie, że wielu z nas ma w sobie taką nudę związaną z codziennym brodzeniem po płytkiej wodzie, prześlizgiwaniem się przez życie. Nie czujemy potrzeby by zanurzyć się głębiej, bo to wymaga wysiłku. Brodzenie jednak na dłuższą metę nudzi, więc co robić ? Wiadomo nie od dziś, że najlepszym lekarstwem na nudę jest rozrywka. Jeżeli nasze życie staje się jałowe, nijakie, to chętnie po nią sięgamy ... coraz częściej i częściej, aż gdzieś tam po drodze zatracamy się w niej, niczym w środku narkotycznym. Stajemy się od niej uzależnieni.
Trudno mi się zgodzić z takim podejściem do życia. W świecie, gdy wszystko pędzi tak szybko, ważne są dla mnie wartości, przekazywane z pokolenia na pokolenie. One potrafią spowodować, że przystaniemy i znajdziemy w sobie siłę , która pozwoli nam się zanurzyć w głębie, odnaleźć to co istotne. Mnie pomaga wiara. Modlitwa daje mi oparcie i solidny fundament, a także powoduje, że staram się popełniać jak najmniej błędów.......
Magiczna mgła......
Dzisiejszej nocy nie mogłam spać, chodziłam bez celu po mieszkaniu, w końcu przylepiłam nos do szyby w oknie i poczułam się niczym Alicja po drugiej stronie lustra. Miasto pochłonęła mgła, świat wyglądał pięknie....Gdybym nie miała oporów z wyjściem z domu w środku nocy, wybrałabym się na spacer by przekonać się, jak to jest błądzić we mgle..... Magiczna noc, a w taką noc, może się wszystko zdarzyć...Może dostrzegłabym białego królika i goniąc za nim, znalazłabym furtkę do zaczarowanego ogrodu ? A może znalazłabym złote pantofelki i tak jak Kopciuszek, w karecie z dyni pojechałbym na królewski bal ?... Albo niczym księżniczka Anna z Rzymskich Wakacji, zagubię się wśród nieznanych mi ulic i gdzieś nad ranem spotkam przystojnego dziennikarza ?....tysiące możliwości, a każda z nich, niesie inne zakończenie....zawsze jednak optymistyczne, pełne nadziei na przyszłość.............czas wracać do rzeczywistości, która nie jest już tak magiczna i tajemnicza jak miasto spowite nocną mgłą......
Spacer we mgle....Wilanów
Fascynacje....
Nie pamiętam dokładnie czasu, kiedy zaczęłam interesować się kulturą żydowską, być może stało się to, po przeczytaniu książki Dymy nad Birkenau. Miałam wtedy kilkanaście lat i chyba po raz pierwszy, odczułam tak silną empatię z ludźmi, którzy w oczach innych, ludźmi nie są są .... Czytając Dymy, odczuwałam tak silny paraliżujący mnie lęk i poczucie niesprawiedliwości ,żalu oraz bezradności, że musiałam szukać ukojenia w miksturach uspakajających....Zaczęłam zastanawiać się, o co chodzi w tym całym antysemityzmie i szczerze mówiąc, do dziś nie rozumiem zachowań ludzi, którzy mają uprzedzenie do Żydów. Osobiście znam kilka osób żydowskiego pochodzenia, którzy są dobrymi ludźmi, ze wspaniałymi tradycjami i kulturą. Bardzo podobają mi się, wszystkie żydowskie ceremonie, które wyznaczają etapy ich życia, a także scalają ze sobą. Uwielbiam stare żydowskie miasteczka, no i Krakowski Kazimierz, który zachwyca mnie zawsze i przenosi w inny, zaczarowany świat. Twórczość , która zachwyca mnie ciągle i do której bezustannie powracam. Moje ulubione pisarki: Tuszyńska, Ligocka...i niezastąpiony Skrzypek na dachu z muzyką, która chwyta za serce...., festiwale muzyki żydowskiej mają niepowtarzalny klimat....i Synagogi z urzekającymi salami modlitw, kolorami, ornamentami budzą zachwyt i zostawiają niezapomniane wrażenia .
Zdrada....
Prawie w każdym kobiecym piśmie czytam o zdradzie, ten z tą, tamta z tamtym ...i myślę sobie, o co chodzi w tej całej zdradzie ?.... Czy zdrady i romanse, to codzienność dzisiejszego świata ? Mam wrażenie, że jest jakieś ogólne przyzwolenie na zdradę, mówi się o niej głośno. Żyjemy kolejnymi romansami, rozwodami i znów romansami naszych rodzimych celebrytów i wszystko wydaje się nam takie normalne i powszednie niczym przysłowiowa bułka z masłem. .... Myślimy, skoro to takie normalne, naturalne, to dlaczego mam nie spróbować , a może przy okazji za rogiem czeka na mnie mój rycerz na białym koniu lub księżniczka na ziarnku grochu i zabierze mnie do krainy '' Nigdy, nigdy " ?
Czy nie jest trochę tak, że te wszystkie uniesienia, porywy serca, szalone miłości są ucieczką od tego z czym nie chcemy się zidentyfikować ? Czy nie jest tak, że poprzez zdradę zaspakajamy potrzeby , które nigdy nie zostały zaspokojone ? Czasami słuchając opowieści o romansach, czy zdradzie odnoszę wrażenie, że to taki ciągły głód, którego nie sposób zaspokoić... podróż w głąb siebie by dotrzeć do miejsca, gdzie coś domaga się spełnienia czy szczęśliwego zakończenia.... najczęściej jednak bywa tak, że to zakończenie nie jest tak szczęśliwe, jest zupełnie inne , czasami dramatyczne.....
Ucieczki.....
Często zadaję sobie pytanie :" w jakim miejscu jestem, kim jestem ?" i pomimo, że odpowiedź wydaje się banalnie prosta, dla mnie wcale taka prosta nie jest. Ktoś może powiedzieć - jak to gdzie jesteś ?, masz swoje miejsce, mieszkasz tu czy tam, pracujesz, masz rodzinę, nad czym się tu zastanawiać ? - Otóż moim zdaniem jest nad czym, faktycznie jest tak, że żyjemy gdzieś i mamy swoje miejsce ale myśli, co mówią nasze myśli ?.....Czy nie jest tak, że w naszych marzeniach, w naszym myśleniu, mamy potrzebę przebywania gdzie indziej? Z dala od miejsca w którym żyjemy ? Lepiej jest uciec przed sobą, przed tym, z czego nie jesteśmy zadowoleni by choć na chwilę poczuć, błogie uczucie taniej szczęśliwości... uciekamy w pracę, marzenia, uniesienia...zależnie od naszych potrzeb. Czy nie jesteśmy po trochu takimi Piotrusiami Panami , którzy ciągle uciekają w świat Nibylandii bo nie chcą żyć swoim prawdziwym życiem ? Są, ale jednocześnie ich nie ma. Teraźniejszość , bywa uciążliwa i czasami trudna do zniesienia, dlatego i ja często wymykam się z niej.... w marzenia, w przeszłość, w przyszłość by choć na chwilę zapomnieć o tym, co jest teraz, bo trudno zaakceptować to, kim jestem.... bo .....tysiące "bo" a przecież teraźniejszość trwa tylko chwilę, czy nie warto przestać w końcu uciekać, tylko przeżyć ją całą sobą ? Przypomniało mi się takie powiedzenie....'' Wczoraj jest historią, jutro tajemnicą, dzień dzisiejszy jest darem. A dary są po to, by się nimi cieszyć ".... Mój dzisiejszy dzień , moja teraźniejszość, ta chwila ... mój dar od Boga...
Antyki.....
Bardzo lubię starocie, rzeczy które mają duszę. Stare obrazy, ramy,porcelanę,zwykłe przedmioty codziennego użytku,meble....każda z tych rzeczy to opowieść, historia czyjegoś życia, marzeń, radości,łez.....Lubię je oglądać, wyobrażać sobie ludzi, którym służyli, snuć historie, które może wcale się nie zdarzyły.....Niektórzy płacą grube pieniądze by mieć w swoim domu antyczny mebel czy przedmiot, pieczołowicie go konserwują i dbają o niego bo jest zbyt cenny by uległ zniszczeniu...... i pomyślałam o starych ludziach, których przecież można porównać do takich antyków....mają swoją historię, a jednak nikt o nich nie dba z takim oddaniem i miłością bo nie są w cenie....czasami irytujący, drażniący, wymagający naszego czasu, stają się ciężarem....pogardliwie mówimy o nich "moherowe berety". A gdybyśmy pozwolili im mówić , gdybyśmy okazali im nasze zainteresowanie, gdybyśmy choć odrobinę naszego czasu poświęcili na "odkurzenie" tych "antyków", okazałoby się jak ciekawymi i mądrymi ludźmi są....ile wspaniałych rzeczy mogą nam przekazać o których nie dowiemy się od żadnej perfekcyjnej pani domu, super niani, czy bezwiekowej pani w TV. W "Baśni mojego życia" Andersena jest taki rozdział, w którym możemy przeczytać ...." kiedy liście opadły z drzew, gdy słońce świeci na zieloną trawę i ptak ćwierka, można by pomyśleć,że to wiosna. Z pewnością tak samo i stary człowiek w jesieni swojego życia miewa chwilę, w których serce jego śni o wiośnie "...... Pozwólmy naszym staruszkom śnić jak najczęściej o wiośnie........Wracając jednak do starych przedmiotów....będąc na wsi, wybrałam się na strych bardzo starego, wiekowego domu by poszperać w starociach i znalazłam kajet z przed prawie stu lat. Przepiękne wypracowania z języka polskiego, opracowania lektur, których już się nie czyta....kawałek czyjegoś życia. Do kogo należy ten zeszyt ... ?nie wiem. Charakter pisma może wskazywać, że był to młodzieniec...resztę trzeba wyobrazić sobie samemu.....Zabrałam ten zeszyt ze sobą do Warszawy, jest zbyt cenny by uległ zniszczeniu...........
A to dom, który kryje mnóstwo ciekawych historii, namalowałam go kilka lat temu podczas weny twórczej :) Zostawiłam sobie ten kiczowaty obrazek na pamiątkę, gdyż mam do niego szczególny sentyment....
Koniec świata.....
Pierwszy raz usłyszałam o końcu świata, kiedy miałam dziesięć a może trochę więcej lat. Pamiętam tak mnie to zaszokowało i zaskoczyło ( no bo jak może nie być czegoś, co jest),że szybko obliczyłam ile lat będę mieć w 2000 roku. Wyszło, że czterdzieści . Pomyślałam wówczas - nie jest źle, będę już na tyle stara, zmęczona, zobaczę i przeżyję wszystko to, co chciałabym zobaczyć i przeżyć, że bez żalu i zbytniego lamentu mogę spokojnie umrzeć. Było to w czasach kiedy, wierzyłam, iż proces dorastania trwa w nieskończoność a wszyscy, którzy mają więcej niż 30 lat są już bardzo starzy. Dziś gdy ponownie słyszę o końcu świata, który ma być nomen omen za dwa miesiące i mimo, że według mojego dziecięcego myślenia osiągnęłam już wiek starczy, podchodzę do tego wydarzenia zupełnie inaczej. Tak mało jeszcze przeżyłam, nie zobaczyłam zbyt wiele i pomimo trudności w codziennym życiu, ciągłej nauce życia bez lęku,poszukiwań tego czego nazwać nie potrafię a co jest rysą i blokadą we mnie, wcale nie mam ochoty by ten koniec świata nastąpił.....bo kocham to życie z jego kolorami i szarościami, z dniem i nocą, wiosną i zimą....
Wzruszenia....
Od kilkunastu godzin towarzyszy mi bezustanny stan wzruszenia spowodowany tym, co dzieje się wokół mnie.Wzrusza mnie piękno, które mogę oglądać, widok psa polującego na wiewiórki, jego smutna mina spowodowana niemożliwością wdrapania się na drzewo....rozmowy z przyjaciółmi..... wieczorny skok Felixa Baumgartnera
z przestworzy na ziemię, który wydawał mi się szaleństwem i igraniem z życiem....refleksja , że możliwe jest wszystko to co sobie wymarzymy , jeśli tylko chcemy, jeśli tylko mamy odwagę ....i dzisiejszy poranek z Waszymi komentarzami.....poczułam w sobie tyle ciepła i miłości, że gdybym miała taką możliwość rozdawałabym czerwone serca mijającym mnie ludziom na ulicy.... Dziękuję za wiersz, który rozbudza moją wyobraźnię... poczułam jak bardzo ważne jest Wasze towarzystwo, takie bez zbędnych słów , frazesów ale z Waszym wzruszeniem i pięknymi gestami, które są dla mnie ogromną łaską.
Obrazy malowane jesienią .....
Dziś zamiast pisania trochę zdjęć, które zrobiłam podczas dzisiejszego spaceru...
Wdzięczność.....
Wstałam dziś o świcie i wyprowadziłam się na spacer w deszczu. Może powinnam napisać, że wyprowadziłam psa na spacer ale najczęściej jest tak, że to pies wyprowadza mnie. Miasto dopiero budziło się do życia, było cicho, spokojnie tak jak lubię...tylko ja i pies. Włączyłam pozytywne myślenie, uśmiechałam się do siebie, czasami też do mijających mnie ludzi i w myślach przekonywałam jak bardzo siebie lubię,szanuję a nawet kocham... ( to bardzo trudne). Powietrze było rześkie, wiatr ocierał się o moje policzki, krople deszczu rytmicznie uderzały w parasol. Podziwiałam złociste liście skąpane w kropelkach rosy, wyglądały tak jakby płakały...i ja też byłam coraz bardziej mokra, przesiąknięta wilgocią i chłodnym wiatrem, zamarzyłam o kubku gorącej herbaty i nie wiedzieć czemu za smakiem jabłka o nazwie kosztela.Smak ,zapach tego jabłka to jesienna codzienność mojego dzieciństwa....poczułam tęsknotę za tamtym czasem, ale także poczułam w sobie jak bardzo jestem wdzięczna za ten poranek , za melodię, którą gra deszcz ,za szum liści , za kolory jesieni ,za kasztany pod stopami....i uświadomiłam sobie jak często zapominam o tej wdzięczności ...a przecież to wdzięczność czyni nasze życie lepszym,może być darem dla innych ludzi , pozwala zapomnieć o urazach,żalach, zazdrości, zemście, rywalizacji....
Dlaczego lubimy zmieniać innych ?.....
to pytanie zadaję sobie od kilku dni. Od jakiegoś czasu obserwuję, że mamy wysyp trenerów,stylistów,opiekunów, którzy podpowiadają nam jak mamy żyć, co jeść , jak się ubierać, jakich słów używać, jednym słowem jak być cool. Mam wrażenie,że ludzie nieśmiali,mniej przebojowi, z kompleksami czy w jakiś sposób poranieni życiem są nie na miejscu...bo są zaprzeczeniem hasła " żyjesz tu i teraz " czyli , bierz z życia to co najprzyjemniejsze, baw się na maksa , eksperymentuj i nie myśl o tym co będzie jutro a najlepiej nie myśl w ogóle .....Jestem introwertykiem, osobą nieśmiałą , czasami wycofaną i trudno mi odnaleźć się w takim przebojowym świecie, w którym zawsze trzeba wyglądać dobrze, ciągle być w szczytowej formie...Za każdym razem słuchając tego, co muszę w sobie zmienić, a co może we mnie być, przeżywam irytację i frustrację .....Nie chcę by mnie zmieniano według czyjegoś planu, bo potrzebuję wyciszenia, czasami przeżycia smutku, odizolowania się by móc docenić radość. Życie nie jest ciągłą wiosną, biologia uczy nas ,że nie byłoby wiosny, gdyby nie było zimy. Czy cieszylibyśmy się pierwszymi wiosennymi kwiatami, gdybyśmy mieli je przez cały rok ? ......
Jesienne dni....
Jesień to taka dziwna pora roku, smutna a zarazem piękna. Wybrałam się dziś na jesienny spacer, by oderwać myśli od codziennych spraw i zachwyciłam się kolorami drzew. Liście, które już z nich opadły utworzyły wspaniały, wielobarwny dywan przykrywający ziemię. W parku ptaki już nie śpiewają tak jak latem, robi się coraz bardziej cicho, tylko wiatr i szeleszczące liście pod stopami. Słońce nie grzeje mocno , ale wspaniale rozświetla przyrodę. Gdzieniegdzie kwitną jeszcze róże,astry.....no i wrzosy. Te niepozorne krzaczki obsypane są wszystkimi odcieniami fioletu. W taki dzień jak dziś , taki widok nikogo chyba nie pozostawia obojętnym na obrazy, które maluje nam sama przyroda.
Uroda....
Gdy czytam gazety o urodzie, czuję się coraz bardziej ogłupiona wszelkimi nowinkami i zabiegami, którym powinnam się poddać, by zachować młodość, urok i wdzięk. Dziś przeczytałam o stosowaniu mezoterapii osoczem bogatopłytkowym spreparowanym z krwi osoby, która chciałaby się poddać takiemu zabiegowi. Czytając ten artykuł czułam się prawie tak, jakbym oglądała film o Frankensteinie. Dowiedziałam się jeszcze, że nie mogę schudnąć ,bo pogłębią mi się zmarszczki a skóra stanie się obwisła, ale przytyć też nie mogę, bo zrobią mi się rozstępy. Co mogę ? Z pewnością mogę wpaść w poniedziałkowy dół i zwariować, stosując się do porad kosmetologów i speców od urody. Pomyślałam : O Boże jednak mam szczęście, bo zwyczajnie mnie na to nie stać.....ale stać mnie na to, by zestarzeć się godnie w swoim czasie i w swoim tempie tak jak chce natura. W końcu jak mawiał J.Kochanowski ...zacność , uroda,moc, pieniądze,sława wszystko to minie jak polna trawa......
Kobiety w mojej rodzinie....
Kobiety w mojej rodzinie są szczególne, silne,niezależne,odpowiedzialne, to one dźwigają na sobie ciężar scalania rodziny, biesiadowania, przebywania ze sobą czy troski o nią .... mogę powiedzieć, że mam szczęście należąc do tego klanu. Jest nas kilka, każda ma swoją historię, inne doświadczenia,status materialny czy społeczny, inne miejsce zamieszkania, a jednak jest w nas jakieś dziwne prawo przyciągania. Mam wrażenie,że tworzymy całość, zwłaszcza wtedy gdy , któraś z nas jest chora, przeżywa trudne chwile, czy odnosi zwycięstwa. Jesteśmy wtedy blisko siebie niezależnie od miejsca w którym przyszło nam być. Nie potrzebujemy wielkich słów, czynów, które być możne wykraczają poza nasze możliwości , liczy się gotowość do bycia razem....i hasło "jedna za wszystkie, wszystkie za jedną ". Naszą wspólnotę tworzymy poprzez delikatność i serdeczność , poprzez drobne gesty , odpowiednie zachowania, by okazać, że ta druga osoba jest dla nas szczególna i że jesteśmy szczęśliwe, że możemy tu być ze sobą, z naszymi smutkami, radościami, w żalu, w zadowoleniu,w tańcu lub żałobie....razem .
Nieszczęścia chodzą parami .....
Dlaczego nieszczęścia chodzą parami ? Nie mam pojęcia dlaczego tak jest . Pewnie z naukowego punktu widzenia można by, to zjawisko nazwać prawem serii ale dlaczego to prawo, dotyczy przeważnie samych nieszczęśliwych zdarzeń ? Czuję się bezradna, bo nie mam wpływu na te wydarzenia, one przychodzą nie wiadomo skąd, nie pytając mnie wcale czy mogą u mnie zagościć. Nieproszeni goście zazwyczaj są uciążliwi, przychodzą nie w porę i powodują, że jesteśmy rozdrażnieni i z niecierpliwością patrzymy na zegarek. Myślę, że podobnie jest z tymi nieszczęściami, przygniatają człowieka tak, że nie może oddychać.Świat nabiera szarości i beznadziejności............
Odwaga....
chciałam napisać dziś o odwadze, o odwadze Bycia Sobą... Kiedyś przerażała mnie myśl o mojej nadwrażliwości emocjonalnej. Czułam się osobą słabą, mniej ważną. Bałam się przyznać do słabości, nie tylko sama przed sobą, ale też i przed rodziną. Cierpiałam w samotności, bojąc się prosić o pomoc ... Kiedyś moja sąsiadka opowiadała mi historię o niepełnosprawnym dziecku, z którym przyszło jej jechać tym samym autobusem. Na koniec opowieści moja znajoma stwierdziła, że dzieci chore powinny być automatycznie poddawane eutanazji zaraz po urodzeniu. Te słowa wywołały u mnie ogromne oburzenie, chociaż zdaję sobie sprawę, że być może jest więcej tak myślących osób. Ludzie, którzy są odmienni, są ciężarem zarówno dla społeczeństwa jak i rodziny. Przerażające......może dlatego, tak dużo osób ciągle ukrywa się w czterech ścianach, by nie sprawiać sobą kłopotu innym... może dlatego tak wiele osób ciągle boi się być sobą, codziennie ukrywając się za tysiącami masek? Dziś przeczytałam,że...... tylko ludzie słabi nie potrafią poruszać się w zróżnicowanym świecie, dlatego robią wszystko by była jednolitość. Tymczasem Jezus przyszedł po to by zjednoczyć świat a nie ujednolicić. Zjednoczenie zakłada różnorodność. Jeśli więc zwalczamy odmienność, jesteśmy wrogami jedności.........Moja słabość okazała się moją siłą, dziś nie czuję się gorsza (no może czasami, w gorsze dni)...jestem inna i to może stanowić, że mogę być interesująca, ciekawa.... i mam też, prawo do swoich słabości, obaw czy lęków.Wciąż uciekam od przeszłości, ale są chwile gdy pragnę cofnąć czas. Pragnę wierzyć w cuda, dlatego myślę życzenie, gdy widzę spadającą gwiazdę. Jestem pełna sprzeczności i co z tego ? Dlatego, nie będę się więcej ukrywać za najpiękniejszą maską, jaką bym mogła sobie wymyślić, mam w sobie odwagę, by BYĆ SOBĄ
Obraz Romy Ligockiej
Ojciec....
Śnił mi się dziś Ojciec,obudziłam się z myślą o nim.....zastanawiałam się, jak jego dzieciństwo wpłynęło na to, jakim został człowiekiem. Wiem,że miał ciężkie dzieciństwo.Jako kilkuletni chłopiec widział, jak żołnierze AL zabijają mu dziadka.Gdy miał czternaście lat opuścił swój rodzinny dom i zaczął szukać miejsca dla siebie w świecie obcych zupełnie mu ludzi. Mam wrażenie,że te wydarzenia odbiły się echem na jego życiu. Musiał czuć się bardzo samotny, opuszczony, może nie kochany....nikt nie nauczył go delikatności, miłości, czułości...znał świat, w którym prawo pięści, było na pierwszym miejscu. Może dlatego, trudno mi się zgodzić ze słowami ks.Szustaka, że Bóg poprzez demona nieszczęścia chce nas nauczyć miłości.....moim zdaniem miłość wynosimy z domu. To czym jesteśmy karmieni w dzieciństwie, zaowocuje w życiu dorosłym. Mój Ojciec w domu zawsze był wycofany,szorstki w obyciu,wymagający, czasami wydawał się obcy, nieszczęśliwy. Zawsze myślałam,że Mama była tą osobą, która o nas dbała,że bez niej nic by nie było. Dziś gdy wspominam dawne czasy widzę, jak bardzo się myliłam. To Ojciec był zawsze przy mnie, gdy coś się ze mną działo. Gdy byłam chora, zostawiał mi w termosie gorącą herbatę, szykował leki,czasami wpadał w ciągu dnia, by zobaczyć, czy ze mną wszystko w porządku.Odwoził mnie do sanatoriów, na kolonie, obozy. Odwiedzał w szpitalu. To Ojciec uczył mnie porządku, odpowiedzialności za młodszą siostrę. Sprawdzał czy odrobiłam lekcje,zabierał mi książki, kiedy uważał, że są dla mnie nieodpowiednie.... Mam wrażenie, że swoją szorstkością,surowością chciał chronić mnie i siostrę przed złem świata..... pamiętam ,że te wszystkie wymagania bardzo mi ciążyły, bo marzyłam o Ojcu łagodnym, kochającym, chodzącym ze mną do kina czy na spacery po parku. Marzyłam o Ojcu, który okazuje swoje uczucia i przy którym nie czułabym lęku. Miłość do niego przeplatała się ze złością, czasami ogromną nienawiścią...Pamiętam jak na krótko przed jego śmiercią odwiedziłam go w szpitalu, leżał taki bezbronny na szpitalnym łóżku, trzymałam go za rękę, a on pytał co u mnie, jak sobie radzę...wtedy pierwszy raz poczułam jak bardzo jest mi bliski, jak bardzo go kocham, ale nie potrafiłam mu tego powiedzieć, może dlatego, że okazywanie uczuć przy Nim kojarzyło mi się z okazywaniem słabości ?... Może też , dlatego wybierałam na swoich partnerów mężczyzn podobnych do Niego, bym mogła kochać i nienawidzieć zarazem............pomimo to , że podświadomie marzyłam o łagodnych, czułych, romantycznych facetach ?........ Czy gdybym wcześniej miała świadomość, jak bardzo Jego osoba wpłynęła na moje postrzeganie mężczyzn i świata zaoszczędziłabym sobie wielu cierpień i rozczarowań ?.........Zmarł samotnie, tak jak żył .... i zostawił mnie z pytaniami, na które nie dostanę odpowiedzi i z tym ogromnym żalem, który czuję zawsze gdy myślę o Nim....z żalem, że nigdy nie powiedziałam mu, jak bardzo Był ważny w moim życiu, jak bardzo Go kochałam....
Jeśli nie potrafisz kochać....
Przeczytałam dziś na jednym z portali że... "Jeżeli w Twoim życiu panuje totalne zamieszanie,jeżeli nie potrafisz kochać,jeżeli nie potrafisz robić niczego,co wydaje ci się szczęściem, to może dlatego właśnie Bóg konfrontuje cię z tym demonem nieszczęścia, by cię tego nauczyć"...powiedział te słowa ks. Adam Szustak. Myślę o tym cały dzień i mnóstwo myśli kłębi mi się w głowie. Bo co, jeśli ktoś nie potrafi oddać się całemu Bogu ? Co, jeśli zaufanie tego człowieka jest tak wątłe,że nie potrafi już zaufać nikomu ? Mówi się,że Bóg dał nam wolną wolę z miłości do nas, ale dlaczego kochając nas nie dał nam wszystkim równego startu ? Dlaczego jedni ciągle pchają swój kamień pod górę, gdy innym przychodzi wszystko bez wysiłku ? Dlaczego Bóg pozwala na to, by dzieci były wykorzystywane psychicznie, fizycznie przez dorosłych....jak to się ma do Jego Miłości ? I co znaczy ''wolna wola" przecież ,każdy jest od czegoś czy kogoś zależny, zarówno w życiu dziecięcym jak i dorosłym.....jesteśmy związani pracą, rodziną, religią....Dlaczego niektórzy księża, straszą nas mękami piekielnymi po śmierci, skoro tysiące ludzi na świecie przechodzi piekło tu na ziemi?...., nie rozumiem też, dlaczego najpierw musimy spotkać na swojej drodze demona nieszczęścia, by nauczyć się kochać, czy zwyczajnie być szczęśliwym? .....
Wszystko z miłości....
to tytuł książki, którą właśnie przeczytałam.Jest to zbiór felietonów, opisujących zwykłą codzienność, która jednak nie jest codzienna, jest interesująca, wzruszająca, nastrojowa i bardzo emocjonalna. Dotyka najgłębiej chowanych tajemnic,sekretów z życia autorki. "Wszystko o miłości", to zbiór kilkudziesięciu opowiadań, mówiących o miłości do mężczyzny, przedmiotów, rodziców, miejsc...a także o miłości odniesionej do siebie samej.... Felieton pt: "Być jak drzewo" szczególnie jest mi bliski ...to rozdział, w którym pisarka odpowiada na zarzut, że jest pesymistką , chciałabym przytoczyć tu mały fragment, bym zawsze mogła do niego powrócić...... "uważam,że podział na pesymistów i optymistów jest głupi i sztywny....Ten sam człowiek bywa w pewnych okolicznościach optymistą- w innych wręcz przeciwnie. Zależy to od jego doświadczeń, urazów, aktualnego stanu ducha - czasem od pogody.......Każdy wypracowuje własne metody radzenia sobie z przeciwnościami losu....takich postaw może być kilka - ja znam trzy ." Według Ligockiej pierwszy sposób
polega na tym, aby nigdy nie dać się losowi zaskoczyć. Zawsze należy przewidzieć najgorszą sytuację i być przygotowanym na każdą ewentualność. Po prostu martwić się, czyli
Drugi sposób to postawa czułego marzyciela -należy uśmiechać się do losu przyjaźnie, ufać mu. Zawsze tkwić w pozytywnym oczekiwaniu.... " Losie- mówią tacy ludzie - wiem,że jesteś dobry, nigdy w ciebie nie wątpię. Nie chcę Cię urazić złymi przewidywaniami. Wiem,że dasz mi wszystko- wygram w totka, będę królem....."
Trzeci sposób, to niezwykła i bardzo rzadko spotykana postawa drzewa. Ligocka opowiada tu o kobiecie, która mówi: " Kiedy mam zbyt wiele kłopotów staram się być jak drzewo. Nie myśleć, nie czuć, nie uciekać. Trzymać się mocno korzeniami ziemi, oddychać machać listkami. Pozwolić kłopotom podejść całkiem blisko i dopiero gdy mnie dotkną wtedy im się przyjrzeć. Być może część z nich odpadnie po drodze i wcale do mnie nie dotrze ? A pozostałe może nie będą takie straszne"....
Osobiście preferuję pierwszy sposób radzenia a może nie radzenia sobie z problemami, natomiast bardzo podoba mi się sposób drzewa, ale by go stosować trzeba mieć silne korzenie,by nie przewróciła nas nagła wichura, być mocno osadzonym w gruncie czyli mieć ogromne poczucie bezpieczeństwa wyniesione z dzieciństwa i grubą skórę ....no i ciągle pracować nad sobą....
zdjęcie drzewa fot. E.S ( dziękuję)
Drzewa przypominają mi ludzi, to ma wspaniale powyginane konary, niczym wyciągnięte ramiona chcące kogoś przytulić lub otoczyć opieką...
rysunek Romy Ligockiej
Nie bój się życia. Uwierz,że to życie jest warte tego, aby je przeżyć, a twoja wiara cię w tym umocni ....Henry James
Dziękuję Panu, Panie Marku za ten cytat, niech zostanie on, myślą przewodnią dnia.
Wczoraj wieczorem, bardzo późnym wieczorem, dostałam maleńką pigułkę szczęścia w postaci książki Romy Ligockiej. (Aniu dziękuję za pamięć). Nie mogłam zasnąć, czułam się jak dziecko siedzące przed wielkim ciastkiem z kremem. Fizycznie odczuwałam te wszystkie smaczki i emocje , których dostarczy mi lektura. Mam szczególny sentyment do książek Romy Ligockiej, bo bardzo utożsamiam się z jej odczuwaniem świata,miłości, jej tęsknotami, lękami...a także z obrazami, które stanowią ilustrację jej książek.....
Jest godzina 9.40 a mnie udało się przeczytać już kilkadziesiąt stron. Obiecywałam sobie, że zrobię to w ciszy i samotności, jednak ciekawość wzięła górę nad rozsądkiem i między praniem a sprzątaniem,na spacerze z psem wchłonął mnie świat Romy i skazał na refleksje nad sobą samą.....chociaż moja refleksyjność wydaje się być, dla mnie kulą u nogi.....
Skąd brać siły, kiedy sił brak......?
To pytanie zadaję sobie, bo mam wrażenie,że całkowicie opadłam z sił i energii...czuję się problemem nie tylko dla siebie ale i innych. Przeczytałam dziś ,że jeżeli boli nas życie, widzimy tylko bezsens i czujemy złość, nie wiemy w którą stronę ruszyć to znaczy, że w szczękach trzyma nas własny strach. Należy wówczas wywalić drzwi i skakać, nawet jeżeli skoczymy na głęboki ocean, to będzie on lepszy, niż życie w ciągłym strachu.....dobrze, ale co jeśli ktoś nie umie pływać ? Utonie zanim cokolwiek zdąży zmienić w swoim życiu.
Kochać ....
Znalazłam dziś, całkiem przypadkowo, przepiękną definicję słowa KOCHAM. Postanowiłam zapisać ją tu, by powracać do niej wtedy, kiedy poczuję tylko taką potrzebę.
"Kochać to stać się człowiekiem słabym i wrażliwym. To usunąć bariery odgradzające od innych ludzi,odrzucić wszystko, co stanowiło tarczę obronną. To pozwolić by inni ludzie przeniknęli do naszego wnętrza, a także zdobyć się na taką delikatność, która pozwoliłaby przeniknąć do ich wnętrza."
Jean Vanier
To bardzo mądre słowa, a zarazem trudne do zrealizowania.... dla mnie bardzo, bo ciągle wokół mnie twierdza....
Dobre samopoczucie...
Przeczytałam dziś rano opowiadanie o dobrym samopoczuciu :
Lew , król zwierząt, zwołał na polanę wszystkich swoich podwładnych. Chciał wyprzedzić Darwina w porządkowaniu swego królestwa, dlatego myślał sobie ; - Trzeba ten ogrom jakoś wstępnie podzielić.
I gdy już się zebrały wszystkie zwierzaki, odezwał się w te słowa ; - Moi drodzy,tytułem przejrzystości, proszę tak: mądre egzemplarze na prawo, piękne na lewo! Wszczął się ruch i zamieszanie. Słonie,że mądre , a nie zgrabne potoczyły się na prawo, gazele,że bardzo śliczne, a nie za mądre na lewo. Kolorowe ptaszki na lewo,jaszczury na prawo itd...Przemieszczało się całe królestwo zwierząt.W końcu została tylko ropucha. Sama, samiusieńka. Lew zniecierpliwiony wolnym obrotem sprawy wybałuszył oczy na nią i fuknął ; - A ty co?! Żaba zaś rozłożyła bezradne łapki i wyrechotała:- A ja się przecież nie rozerwę !
Chyba każdemu bliskie jest niezdecydowanie w życiu, mnie bardzo....może dlatego,że zawsze pragnę wszystkich dookoła zadowolić. Z drugiej zaś strony, zdaję sobie sprawę z tego,że zawsze, znajdzie się ktoś, kto będzie kręcił nosem i powodował, iż moje samopoczucie będzie spadało w dół....za każdym razem, gdy próbuję wygładzić to, czego nie da się wygładzić, czuję się niekomfortowo sama z sobą. Myślę więc, że warto zawsze podejmować szybkie decyzje typu -tak,nie- .Życie na ogół jest proste, tylko my sami, mamy ciągłe skłonności do komplikowania go, dokonując nieodpowiednich wyborów...........
Książki.....
Jestem uzależniona od książek. Uzależniłam się od nich już w dzieciństwie, bo przenosiły mnie w inny świat. Nie zastanawiałam się nad tym, czy to, co czytam ma jakąś wartość, liczyło się czytanie...im więcej tym lepiej.Czytałam wszystko co wpadało mi w ręce, no może oprócz lektur szkolnych , te były narzucone z góry, a ja nie lubiłam już wtedy, gdy cokolwiek mi narzucano. Utożsamiałam się z bohaterami moich książek, czułam się niczym aktor wcielający się w nowe role. Jako dorosła osoba zauważyłam, że są książki z których nic nie wynika i niczego sensownego nie wnoszą w moje życie. Nie mniej jednak, takie książki działają jak narkotyk, przenoszą nas w lepsze wymyślone życie i pomagają oderwać się od problemów. Sięgam po takie książki gdy mi źle,smutno , gdy czuję się niedowartościowana.Niedawno przeczytałam artykuł, że czytanie izoluje nas od świata osłabia reakcje mózgu na twarze, to znaczy, że mamy problem z rozpoznawaniem ludzi, czytanie upośledza też nasze relacje z bliskimi nam ludźmi. Chyba muszę się zgodzić z tymi doniesieniami Amerykańskich Naukowców, bo często czuję się zirytowana, gdy ktoś przeszkadza mi w czytaniu a moi bliscy mówią, że trudno wówczas się ze mną porozumieć . Zatem, czytanie jako rzecz przyjemna, nie może być zdrowa , bo wszystko co przyjemne odbija się często na naszym zdrowiu .....
Dzieciństwo...
Jakiś czas temu wpadła mi w ręce książka E.L James pt Pięćdziesiąt twarzy Greya. Książka opowiada o niewinnej studentce i zamożnym biznesmenie ,który wprowadza ją w tajniki seksu , czasami mocno perwersyjnego seksu. Książka budzi dużo emocji, uważana jest jako bardzo grafomańska, pornograficzna, ale też bardzo wciągająca, niemalże uzależniająca.... we mnie obudziła inne bardziej przyziemne uczucia. Ciągle zastanawiałam się czy rzeczywiście nasze pochodzenie, to co nam wpajano w dzieciństwie, ma wpływ na nasze dorosłe życie. Po przeczytaniu tej książki uważam ,że wszystko to co spotkało nas gdy byliśmy małymi dziećmi procentuje w życiu dorosłym. Jeżeli spotkało nas zło, jeżeli nasza dusza została w jakiś sposób "zaprogramowana" to już na zawsze pozostanie to z nami i będzie odbijało się echem w różnych sferach naszego życia. Uczymy się całe życie, rozwijamy, nabieramy doświadczenia i większej świadomości siebie ale to co nabyliśmy w dzieciństwie pozostanie na zawsze wytyczną na dalszą może nieraz bardzo zmienną czy burzliwą drogę.
Niewiadoma....
Często zdarzają mi się takie momenty,że trudno mi ze sobą samą . Nie wiem co czuję, gubię się we własnych myślach, brakuje mi czegoś lub kogoś, ale nie wiem czego i kogo, odrzucam wszystko i wszystkich od siebie jak najdalej, by nie wprowadzać w swoje życie jeszcze większego zamętu. Wyczytałam dziś, że dobro i zło zostały wymyślone przez kapłanów różnych religii aby straszyć i zmuszać ludzi do posłuszeństwa. Kontrola i władza nad ludźmi zastąpiły prawdziwy wymiar duchowy religii....to bardzo smutne,ale taką manipulację przez księży czy dorosłych odczułam w dzieciństwie, kiedy straszono mnie, że Bóg karze za zło a nagradza za dobro. W dorosłym życiu poznałam inną stronę Boga, tę pełną miłości i miłosierdzia....ale ciągle się zastanawiam nad tym co napisał Mal Sunjandar w książce pt: Sadhu ..." Głębi duchowej i sacrum nie można kupić za pieniądze z odpustów. Prawa karmy nie da się ominąć grzechów odpuszczeniem. Ani człowiek ani Bóg nie mają takiej władzy. Pozostaje niewzruszone i będzie nas ścigać , aż po kres nieskończoności, przez wieczność ,aż się wypełni"..... Życie, ciągłe pytania .... przeznaczenie, karma, krzyż który niosę ....moje pragnienie poznania prawdy .... "wiara i rozum są jak dwa skrzydła na których duch ludzki unosi się ku kontemplacji prawdy"
Opera....
Zaczyna się nowy sezon w Operze Narodowej, co cieszy mnie bardzo, bo liczę na to, iż uda mi się obejrzeć kilka przedstawień...może balet a może operę. Często powracam myślami do zeszłorocznego wystawienia Turandont Pucciniego w reżyserii Mariusza Trelińskiego. Zachwycił mnie minimalizm w scenografii i przeniesienie historii chińskiej księżniczki w czasy współczesne.Ta opera jest opowieścią o afirmacji miłości i zrozumieniem, ile dla niej możemy poświęcić. Ile w nas oddania a ile żądania.W tej baśniowej historii odnajduję się wiele życiowej mądrości. Spektakl trwa trzy godziny ale nie nudzi, ciągle zaskakuje i pozwala odkrywać nowe tajemnice w nas samych. No i muzyka przejmująca prawie do bólu, taka co zostaje z nami na zawsze......
Destrukcyjne myślenie...
Od jakiegoś czasu przechodzę swoją przemianę duchową i czasami jestem tak zmęczona, że mam wszystkiego dość . Odwiedza mnie wtedy destrukcyjne myślenie,nieproszony gość, który zatruwa powoli całą mnie.Są dni kiedy poddaję mu się bezwolnie,mając wrażenie,że nie mam zupełnie wpływu ani kontroli nad swoim życiem, ale czasami wystarczy jedno słowo kogoś, kto dobrze nam życzy i świat można zobaczyć w innej lepszej perspektywie. Wczoraj usłyszałam takie słowo.....pamiętaj !Ty ciągle jesteś i ciągle walczysz......
....i na przekór wszystkiemu niech w parasolach kwitną nam kwiaty :)
Ciężki dzień.....
Miałam ciężką noc i takiż sam poranek. Szukając motywacji do poprawienia nastroju natrafiłam na książkę Eckharta Tolle pt. Potęga tożsamości . To książka dla tych którzy poszukują własnego Ja. Myślę,że jest mądra i może stać się przewodnikiem w świecie duchowości.
Fragment książki :
"Sytuacja życiowa trwa w czasie.
Życie istnieje teraz.
Sytuacja życiowa jest tworem umysłu.
Życie jest naprawdę."
Spróbuj odnaleźć "wąską furtkę wiodącą do życia". Nazywa się ona Teraźniejszość. Spróbuj zawęzić życie do obecnej chwili.
W Twojej sytuacji życiowej może być mnóstwo problemów , tak jak w większości życiowych sytuacji , ale przyjrzyj się,czy masz jakiś problem w tej o to chwili. Nie jutro, ani za 10 minut, tylko teraz.
.......
W pełni wykorzystuj swoje zmysły. Bądź tam, gdzie jesteś. Rozejrzyj się. Nie interpretuj, tylko po prostu patrz. Zobacz światło, kształty, barwy, faktury. Uświadom sobie milczącą obecność każdej rzeczy. Uświadom sobie przestrzeń, dzięki której wszystko istnieje. Posłuchaj dźwięków; nie oceniaj ich. Posłuchaj ciszy ukrytej pod dźwiękami. Dotknij jakiegoś przedmiotu - obojętnie jakiego - i rozpoznaj w nim Istnienie. Obserwuj rytm swojego oddechu; poczuj, jak powietrze wpływa i wypływa, poczuj w ciele energię życiową. Pozwól wszystkiemu po prostu być, w tobie samym i na zewnątrz. Wniknij głęboko w Teraźniejszość.
Pozostawiasz za sobą zabójczy świat umysłowych abstrakcji. Wydobywasz się ze sfery obłąkańczego umysłu, który wysysa z ciebie energię życiową, tak samo jak z wolna niszczy i zatruwa Ziemię. Budzisz się ze snu o czasie i wchodzisz w jawę Teraźniejszości.
.......
W pełni wykorzystuj swoje zmysły. Bądź tam, gdzie jesteś. Rozejrzyj się. Nie interpretuj, tylko po prostu patrz. Zobacz światło, kształty, barwy, faktury. Uświadom sobie milczącą obecność każdej rzeczy. Uświadom sobie przestrzeń, dzięki której wszystko istnieje. Posłuchaj dźwięków; nie oceniaj ich. Posłuchaj ciszy ukrytej pod dźwiękami. Dotknij jakiegoś przedmiotu - obojętnie jakiego - i rozpoznaj w nim Istnienie. Obserwuj rytm swojego oddechu; poczuj, jak powietrze wpływa i wypływa, poczuj w ciele energię życiową. Pozwól wszystkiemu po prostu być, w tobie samym i na zewnątrz. Wniknij głęboko w Teraźniejszość.
Pozostawiasz za sobą zabójczy świat umysłowych abstrakcji. Wydobywasz się ze sfery obłąkańczego umysłu, który wysysa z ciebie energię życiową, tak samo jak z wolna niszczy i zatruwa Ziemię. Budzisz się ze snu o czasie i wchodzisz w jawę Teraźniejszości.
Czary...
wierzę,że jednych ludzi poznajemy po to by nas kochali a innych, by nas ranili. Wierzę,że jest to spowodowane jakimś odgórnym planem, przeznaczeniem....być może nauką,którą możemy wynieść z tych znajomości. Chciałabym mieć taką czarodziejską różdżkę, swoją własną, która pomagałaby mi zmieniać moje myślenie o sobie, o świecie i o ludziach ....która, nauczyłaby mnie kochać to, co wokół mnie, bym mogła odnieść sukces we wszystkim o czym marzę, czego pragnę.....
Uśmiech.....
Nie płacz,że coś się skończyło, tylko uśmiechaj się,że Ci się to przytrafiło ....od jakiegoś czasu mam w sobie żal, że lato się kończy,że dni coraz krótsze,że słońce już nie takie...ale dziś gdy o świcie wyszłam do ogródka, zobaczyłam coś co wywołało mój zachwyt, stałam i patrzyłam się na kwitnący kwiat hibiskusa oblepiony kropelkami rosy. Perełki rosy srebrzyły się w słońcu , niektóre spadały na trawę i wyglądało to tak, jakby kwiat też płakał wraz ze mną za mijającym latem. Uśmiechałam się i gdzieś tam, na dnie serca czułam się szczęśliwa,że mogłam doświadczyć takiego widoku. Mojego małego cudu dzisiejszego poranka.....
Czas....
Czas pędzi jak szalony, miesiące robią się dniami a lata miesiącami....jesteśmy a jakby nas nie było... Nasze życie jest pędem, ciągłą zmianą ,zatrzymujemy się przy urodzinach i umieraniu...Ta refleksja jest bardzo smutna, bo przypomina mi o tym, jak bardzo brakuje nam czasu dla tych, którzy są ważni w naszym życiu. Czasu a może i chęci....? Co będzie gdy zabraknie nam czasu na to, by powiedzieć co czujemy.....?
Refleksja....
myślę o tym, czemu się tak we wszystkim spalam, dlaczego wszystko musi być u mnie, we mnie na sto procent? Kocham, nienawidzę, płaczę, cieszę się całą sobą. Jeśli coś robię wymagam od siebie całkowitego zaangażowania. Planuję, przewiduję...męczę się. Gdy muszę zrobić coś co jest wbrew mnie, czuję się jakbym była w klatce. Wszelkie ograniczenia wywołują we mnie ból fizyczny, zmieniam się wewnętrznie i zewnętrznie. Brak mi energii jednocześnie emocje rozsadzają mnie od środka. To dziwne uczucie i bardzo męczące.....huśtawka nastrojów jest trudna do zniesienia. Nie lubię jej, ale lubię huśtawki, te w parkach, na działkach...stojące w słońcu, delikatnie kołyszące.....
mapa emocji zaczerpnięta z http://marcinrzeczkowski.com/ennowacje/przyklady-map-mysli/
Romans ze sobą samym....
Kochać samego siebie to początek romansu na całe życie - tak powiedział Oscar Wilde i myślę,że to bardzo ważne i fajne słowa.Dla mnie jednak ciągle trudne do zrealizowania. Ciągle mam jakieś opory,dostrzegam niedostatki, coraz to nowe kompleksy....a jak tu kochać coś co nie jest doskonałe ? Paradoks. Mam wrażenie,że ciągle zatrzymuję się na początku tej miłości i nie pozwalam się porwać na głębsze wody. ..., zatrzymuję się na sobie, skupiam się na tym co przeżywam i jak to na mnie wpływa, jakby to było najważniejszym celem mojego życia. A przecież życie to nie tylko ja,mogę być punktem wyjścia ale czy celem samym w sobie? Poznawanie siebie jest ważne, ale poznać siebie na tyle, by nie zajmować się sobą, to dojrzałość do kochania siebie i dawania miłości innym.
Piękno we mnie czy na mnie....
Niedawno znajoma powiedziała mi,że uwielbia spędzać czas w małych kawiarenkach, pijąc kawę i obserwując ludzi. Przypomniałam sobie o tym, spacerując z psem. Zaczęłam obserwować przechodzące obok mnie kobiety, zauważyłam jakie są piękne i jak fantastycznie ubrane. Poczułam się jak Kopciuszek, zaczęłam czuć się zwyczajnie brzydka. Ponieważ nie miałam ostatnio do dyspozycji zbyt dużego budżetu, by pozwolić sobie na nowy ciuch czy wizytę w salonie piękności, czułam się coraz bardziej przygnębiona. Moje myśli zaczęły bezustannie krążyć wokół tego jak wyglądam i czy aby czuć się piękną trzeba być dobrze ubranym. Czy jak założę suknię od znanego projektanta uczyni mnie piękniejszą, czy moja uroda zyska odpowiedni blask ? Piękno.... gdzie ono jest , we mnie, czy na mnie ?
Co w życiu się liczy ?....
Ktoś niedawno powiedział mi , że: "liczy się tylko miłość, którą otrzymujecie i obdarzacie, szczęście podarowane lub podkradzione, każda chwilowa dawka przyjemności, wszystko jedno tylko bez oszustw ....z dopiskiem ,że teoria o harmonii i zgodzie w małżeństwie,możliwa jest tylko wtedy, gdy jest miłość, gdy miłość się wypali nie pozostaje już nic..... Myślę,że nasze poglądy na miłość są mocno wyidealizowane, jesteśmy karmieni przez media wspaniałymi opowieściami o miłości, czytamy o niej w książkach, oglądamy filmy,słuchamy muzyki, która kojarzy nam się z miłością....i chcemy tak samo.Uważam,że trzeba mieć świadomość i pewną dojrzałość, by zrozumieć,że życie nie jest filmem ani książką , nie jest wytworem komercyjnym i nie jest tylko po to abyśmy zatracali się w pogoni za spełnioną miłością... chociaż to uczucie z pewnością jest jednym z przyjemniejszych w naszym życiu i warto go doświadczyć .Małżeństwo to nie tylko miłość fizyczna, ale również tolerancja, przyjaźń,troska, opieka, odpowiedzialność, to niekończąca się budowla, na której jesteśmy inżynierami,majstrami, pomocnikami...wszystko zależy od nas samych. Możemy ją zburzyć w jednej chwili, a możemy też zatroszczyć się o to, by nasza budowla nabierała kształtów takich, jak w naszych pragnieniach. Nierealne ? może warto się przekonać.
Niedawno oglądałam film pt "Malowany welon" . Jest to historia dziewczyny z dobrego domu, która z rozsądku poślubia wartościowego i prawego lekarza bakteriologa. Akcja filmu toczy się w latach dwudziestych ubiegłego wieku. Małżonkowie wyjeżdżają do Szanghaju , gdzie Walter oddaje się pracy naukowej,a znudzona mężem i spokojnym życiem Kitty nawiązuje gorący romans z przystojnym konsulem. Zrozpaczony mąż przyjmuje propozycję pracy w wiosce, gdzie panuje epidemia cholery i zabiera ze sobą swoją żonę. Kitty przeżywa tam duchowe przebudzenie i zaczyna rozumieć chęć poświęcenia się dla drugiego człowieka a także poznawać prawdziwe wartości życia. Film trochę melodramatyczny, ale pokazujący,że czasami warto otworzyć szeroko oczy by zobaczyć to co ukryte.......
Krzysztof Pałys powiedział, by : " z wdzięcznością przyjmować wszystko co daje dzień, bez narzekania i pretensji do świata i ludzi, a wtedy będziemy szczęśliwymi i doświadczymy Jego miłości " , są to słowa dla wierzących w Boga ale myślę,że wspaniale mogą się odnieść do wszystkich, bo miłość jest w nas, a życie nie po to jest by brać, ale także, by coś od siebie dać .
Zalecenia Gestalta....
Znalazłam je dziś w internecie i pomyślałam,że warte są pokazania, bo dużo mądrości w tych słowach
jako dziesiąte przykazanie dodałabym ...i kochaj !
Proste a jednocześnie trudne, gdy w głowie kłębi się tysiące myśli, nierozwiązane problemy, odstawione na półkę urazy powracające jak bumerang,problemy innych, które przyjmujemy za swoje, lęk ......ale myślę,że warto spróbować .
P.s
10. Bądź otwarty na zmianę i rozwój.
To dziesiąte zalecenie przysłał mi Pan Marek. Bardzo dziękuję
Mieć czy być , być i mieć ?...
Ostatnio dużo czasu poświęciłam na myślenie i dyskusje na temat co jest ważniejsze - być czy mieć - chodzi oczywiście o sferę finansową naszego życia. Moja znajoma rosła w przeświadczeniu,że pieniądze szczęścia nie dają i należy je omijać szerokim łukiem. Teraz gdy jest już całkiem dorosła uważa,że trzeba mieć pieniądze, by być szczęśliwą. Ja rosłam w przeświadczeniu,że pieniądze są najważniejszą częścią naszego życia i żeby "być" zwyczajnie trzeba je mieć... jednak od zawsze czułam ,że są inne cenniejsze wartości niż pieniądz. Zdaję sobie sprawę, że pieniądze ułatwiają życie i powodują, że czujemy się wolni, niezależni i bezpieczni. Jednak nie uważam, że powodują nas szczęśliwymi...chociaż z drugiej strony mam znajomych, którzy przestali być moimi znajomymi gdy dowiedzieli się, że gorzej mi się wiedzie. Co dziwniejsze, zawsze utwierdzali mnie w przekonaniu,że są moimi przyjaciółmi.. to jak się zachowali wobec mnie, bardzo mnie zabolało i pewnie czułam się przez chwilę trochę nieszczęśliwa.Może więc, mają rację Ci, którzy uważają ,że pieniądze są wszystkim co najważniejsze na tym świecie ?
Szczęście....
siedzę sobie w domu, pachnie świeżo zaparzoną kawą, wokół mnie panuje ład ,słucham ulubionej muzyki i myślę sobie ,że to są takie małe chwile szczęścia, których zupełnie nie doceniam ...podejrzewam,że nie tylko ja mam w naturze ,skupianie się na minusach tego świata i na sobie, widząc tylko czarne strony rzeczywistości. Jednak gdy zastanowimy się głębiej, dostrzeżemy mnóstwo szczęścia wokół, wystarczy tylko dobrze się rozejrzeć , wyciągnąć rękę i łapać.....uśmiech na twarzy dziecka, dobre słowo wypowiedziane przez kogoś, po kim byś się zupełnie tego nie spodziewał,spacer w deszczu, który wspaniale nawilży cerę.....tysiące małych pozytywnych rzeczy, których nie widzimy,bo tak bardzo zagubiliśmy się w tym, pędzącym nie wiadomo dokąd świecie. Przestaliśmy się rozglądać a przecież świat, daje nam podpowiedzi, właśnie w tych małych chwilach szczęścia...Zapomnijmy na chwilę o tej wspaniałej technologii, która odebrała nam przyjemność ze spotykania się z ludźmi i zamiast pisać kolejny sms , zadzwonimy, dajmy komuś chwilę szczęścia , pokażmy ,że jest dla nas ważny.....może ten ktoś potrzebuje wiary w to,że nawet za chmurami świeci słońce ....
Jedno co mnie kocha, to z pewnością robota......
taki komentarz usłyszałam od kolegi, gdy nieco zaczęłam uskarżać się na swój los. Pocieszył mnie bardzo, bo uświadomiłam sobie,że nie mam w zasadzie podstaw do skarg. Jest ktoś, kto mnie kocha na dobre i złe, tkwi przy mnie zawsze i od lat niezmiennie , zabiega o moje względy i nigdy , przenigdy mnie nie opuści. Mój adorator nie pozwala mi zbyt długo tkwić w marazmie,melancholii, bo zawsze przecież jest coś do zrobienia na teraz. Obowiązek, którego nikt ze mnie nie zdejmie a może przyjemność ....a ja ? nawet nie muszę się starać, by ładnie wyglądać, nie muszę o nic zabiegać...czy to nie wspaniała miłość ? Dlaczego tylko bez wzajemności i choć odrobiny romantyzmu ? Ech życie......
....Im dłużej panuje cisza, tym trudniej ją przerwać....
taka myśl dnia pojawiła się dziś na głównej stronie mojego bloga i trudno się z nią nie zgodzić. Myślę,że każdy z nas doświadczył takiej ciszy , być może niektórzy nawet boleśnie ją przeżyli. Ja zawsze przeżywam mocno dni, kiedy wokół mnie panuje cisza wynikająca z nieporozumień czy też z różnych innych przyczyn, kiedy ktoś, kto jest mi bliski czy ważny dla mnie, nie ma ochoty na kontakt ze mną. Zazwyczaj czuję się odrzucona, czasami opuszczona a czasami oszukana. W jakiś sposób czuję się winna zaistniałej sytuacji, która być może rozrasta do olbrzymich rozmiarów tylko w mojej wyobraźni, bo przecież każdy z nas ma prawo do wyboru osób z którymi chce przebywać. Wydaje się,że jest to takie naturalne, zmieniamy się, dojrzewamy, zwiększamy swoją świadomość , dokonujemy wyborów, które nie zawsze muszą być miłe w odbiorze przez innych.....rozumiem to doskonale , dlaczego więc milczenie przypłacam duchowym cierpieniem ? Tego na razie nie rozumiem, ale "gdyby ludzie rozmawiali tylko o tym, co rozumieją, zapadła by nad światem wielka cisza"(Albert Einstein) a tego przecież nie chcę ani ja ani TY.
Czytam...
ostatnio często sięgam po książki Jodi Picoult , uważam,że jest jedną z lepszych pisarek poruszających tematykę społeczną. Jej książki wzruszają i poruszają emocje, które tkwią w każdym z nas. Szczególnie bliskie są mi powieści "Bez mojej zgody" i "w Imię miłości". Pierwsza bo porusza tematykę, z którą przyszło mi się stykać w pracy, druga natomiast skłoniła do refleksji i poszukiwania prawdy o tym, jak krzywda wyrządzona bliskiej osobie wpływa na nasze postępowanie. "W imię miłości" to książka poruszająca problematykę tzw. złego dotyku u dzieci ....często powracam myślami do tej książki i zastanawiam się co bym zrobiła , gdyby przyszło mi stanąć w obliczu takiego dramatu z jakim musiała się zmierzyć bohaterka powieści. Czy tak jak ona szukałabym zadośćuczynienia wymierzając wyrok ? Czy raczej schowałabym głowę w piasek i udawała, że nic się nie stało, a może scedowałabym problem na innych, by to oni podjęli decyzję ? Czy słowo - ja bym tego nigdy nie zrobiła- ma sens-?, jak szybko przychodzi nam oceniać ludzi pod wpływem impulsu, wydać wyrok i poczuć się lepszym, bo sami przecież nigdy byśmy tego nie zrobili.....ale czy naprawdę ? Przecież nigdy, przenigdy nie zdołamy się przygotować na cios, a gdy na nas spadnie jesteśmy zdumieni,że nas to spotkało...i ciągle zastanawiamy się co by było gdyby?...
"Jakże wyraźna jest droga!... Jak oczywiste są przeszkody!... Jakaż skuteczna broń, aby je pokonać!...— I mimo to, ileż błądzenia, ileż potknięć! Prawda?"... ten cytat zaczerpnęłam z książki Josemaria Escriva. Rady które, czytam w tej książce poruszają mnie, wywołują wspomnienia myśli,które gdzieś tam schowały się na dnie duszy, napawają nadzieją,ale także budzą lęk związany z niezrozumiałością przekazu Escrivi. Być może do niektórych rzeczy jeszcze nie dojrzałam i nie umiem ich zobaczyć we właściwym świetle ?.....Tak sobie myślę,czy nadmierna wiedza,ciągłe poszukiwania sensu i prawdy nie powodują tego,że jesteśmy bardziej skłonni do rozdrażnienia, nerwowości, depresji ? Dzieci, jakże niewiele wiedzą o otaczającym ich świecie, wystarczą im proste prawdy, miłość bliskich. W dziecięcym świecie wszystko jest poukładane,ma swoje miejsce, czas, przestrzeń......może nie warto zatracać tego dziecka w sobie,nie szukać ciągle odpowiedzi na pytania....może warto budzić się z ufnością i wiarą, że mogę wszystko zawierzyć Bogu a On będzie wiedział co z tym zrobić ?............moja droga jest kręta, nigdy na skróty ... ,to ciągłe poszukiwanie , niekończące się pytania , brak odpowiedzi....i nadzieja, że kiedyś odnajdę swoją drogę, drogę do niekończącej się Miłości i wewnętrznej harmonii.
Bajki....
kiedy byłam małą dziewczynką uwielbiałam czytać bajki,działały na moją wyobraźnię i zawsze kończyły się zdaniem "...i żyli długo i szczęśliwie..." . Bajki zawsze niosły za sobą pozytywny przekaz i uczyły,że dobro zawsze zwycięży zło. Dorosłe życie utwierdziło mnie w przekonaniu,że w życiu jednak nie ma zbyt dużo miejsca na bajki a dobro nie zawsze zwycięży ze złem. Jednakże, w to lato przyszło mi zamieszkać w iście bajkowej miejscowości i przez dwa tygodnie przenieść się do krainy mlekiem i miodem płynącej. Maleńka miejscowość na Pomorzu Zachodnim, przepięknie położona wśród nieskażonej przemysłem przyrody budzi zachwyt, ale w jeszcze większy zachwyt wpadasz spacerując po niej i odkrywając nazwy ulic. Otóż, to prawdziwa ścieżka edukacyjna dla rodziców małych dzieci, każda ulica, każdy zakątek ma bajkową nazwę. Jest tam ulica Gąski Balbinki, Małej Syrenki, Siedmiu Krasnoludków..., Bazyliszka, Pirata....Ludzie idący tymi ulicami, lub pytający się o nie uśmiechają się do siebie z niedowierzaniem,że takie miejsce istnieje.Istnieje ...i można tam zobaczyć dziko żyjące sarny,koziołki walczące ze sobą o prym w stadzie,konie galopujące plażą o zachodzie słońca, klucz żurawi na błękitnym niebie ....i chmury tak piękne,że trudno je opisać......Bajki...szkoda, że tak szybko się kończą ale dobrze, że są.
Dziękuję ....
Dzikie konie...
zawsze fascynowały mnie dzikie konie, być może dlatego,że posiadają wiele cech,które i ja mam a może dlatego, że mają wiele cech, które chciałabym posiadać. Gdybym mogła być zwierzęciem z pewnością byłabym dzikim koniem...wolnym,niezależnym, nieokiełznanym mustangiem. Emocje są jak dzikie konie, pędzące, nieujarzmione,budzące lęk, czasami tratujące po drodze to, co już zostało oswojone.....niekiedy tak piękne,że zapierają dech w piersi, tak jak widok galopujących przed siebie koni.
Bo w oczach tkwi siła duszy.....
tak napisał Paulo Coelho w Alchemiku...."siła duszy" - to słowo ma w sobie ogromną moc, nawet nie potrafię sobie jej wyobrazić, ale myślę, że gdybym posiadała w sobie siłę duszy nie potykałabym się ciągle na prostej drodze, nie wpadałabym w koleiny, które wydawać by się mogło, były już naprawiane a może tylko załatane ? ... W moich oczach tkwi smutek i melancholia...tęsknota za czymś czego nie potrafię nazwać, braki emocjonalne, których nie da się już nadrobić.....Siła duszy, moja siła chwilowo opuściła mnie ale wróci, wróci ...i znów będzie zielono, błękitnie, kolorowo ....przestrzenie.
Powroty....
Powroty są dla mnie zawsze trudne i nie zawsze przynoszą ukojenie. Tęsknota za tym co przeminęło bywa bolesna i powoduje,że tkwię w rozdarciu pomiędzy tym co było i tym co teraz. Trudno zebrać myśli gdy się jest w takim zawieszeniu i trudno zapanować nad codziennymi obowiązkami....czuję zbliżającą się jesień i być może stąd ta melancholia.....Jestem osobą ciepłolubną, lubię słońce i lubię gdy mnie otula swoimi promieniami niczym niewidzialny szal. Słońce, lato, długie dni, krótkie noce to mój niezbędnik, bez którego nie potrafię się obejść.Zauważyłam dziś czerwone korale na jarzębinie , znak zbliżającej się jesieni i poczułam złość a może lęk ? Jesień czas powrotów i rozstań....
Przyjaciele ....
"Przyjaciele są jak ciche anioły, które podnoszą nas, gdy nasze skrzydła zapomniały jak latać "To jeden z najpiękniejszych cytatów jakie znam. Wiele razy doświadczałam opieki moich Aniołów, zarówno tych niebiańskich jak i tych ludzkich.Moje Anioły są zawsze obok, nie za mną , nie przede mną, ale obok mnie. Otaczają mnie swoim ramieniem, bym mogła się podnieść , kiedy sił mi brak. Kocham wszystkie moje Anioły .
Z aniołami kojarzy mi się też pewna historia, która wydarzyła się któregoś lata. Chodziłyśmy z przyjaciółką po deptaku w nadmorskim kurorcie i zauważyłyśmy sklep z rękodziełem artystycznym. W sklepie tym, było mnóstwo przeróżnych obrazków i figurek przedstawiających anioły. Nam spodobał się anioł lawendowy. Sprzedawczyni powiedziała, że jest tylko jeden,drugi niestety jest wadliwy z rysą na twarzy. Poprosiłam, by mi go pokazała, spojrzałam na niego i poczułam coś dziwnego, magiczne przyciąganie. Pomyślałam jak bardzo jesteśmy podobni do siebie, zarówno on jak i ja mamy swoje rysy , mniej i bardziej widoczne. Pamiętam jak powiedziałam, że się nim zaopiekuję. Lawendowy anioł jest ze mną do dziś ....
Wakacje, podróże, miejsca......
Jestem w przededniu wyjazdu na wakacje i jak zwykle mam pełno dylematów związanych z zostawieniem dzieci, męża, domu. Nie lubię jak mi się wymyka coś spod kontroli, mam cały czas potrzebę, takiego bezustannego czuwania nad bliskimi mi osobami. Kiedyś przeczytałam takie zdanie : "Trzeba umieć zaczynać wszystko od początku " , ja mam z tym trudności, chyba zawsze miałam. Bardzo przeżyłam moją pierwszą przeprowadzkę. Miałam osiem lat, kiedy przeprowadziliśmy się do innej dzielnicy. Nowy dom, szkoła ,dzieci,nowe miejsce, obce. Pamiętam uczucie wielkiej straty jaką nosiłam w sercu, za tym co zostawiłam....potem były szpitale, sanatoria, obcy ludzie,nowe zapachy, kolory inna rzeczywistość. Budowałam swój mały świat, lecz za chwilę ktoś go burzył. Rozstania .... zawsze bolesne, ciągle towarzyszyło mi uczucie, że tracę coś bezpowrotnie. Nigdzie nie czułam się bezpiecznie...najlepiej było nie mieć nic, niczego nie tracić, za niczym nie tęsknić. Próbowałam się nie przyzwyczajać do miejsc, ludzi, a mimo to nie potrafiłam.Musiałam koniecznie przynależeć do kogoś, czy czegoś, co dawałby mi oparcie, bezpieczeństwo, co leczyłoby mój ból związany z rozłąką z rodziną. Mimo to lubię podróże, ale nie te do wielkich miast. Zazwyczaj unikam tłumów, zbędnego hałasu, nadmiaru wrażeń. Lubię zwiedzać zapomniane miejsca, małe miasteczka, wioski przypominające mi czasy, które bezpowrotnie minęły. Małe uliczki, zaułki,zakątki czasami tak urocze, że zapiera dech w piersi. Ciągle pamiętam by nie przywiązywać się do miejsc w których jestem, oglądam, podziwiam , obserwuję .... staram się zachowywać jak gość, taki co wszędzie jest na chwilę....
Stare fotografie....portrety, korzenie....
Lubię oglądać stare fotografie, czarno - białe,pożółkłe od mijającego czasu. Patrzę na osoby,pejzaż , szukam dat na odwrocie i myślę o tych ludziach, których już nie ma....jacy byli, co wówczas robili, czy mieli marzenia? A jeśli tak, to jakie ? ....Twarze, z nich można wyczytać tak wiele,jedne smutne, skupione, jakiś grymas zatrzymał się na ustach, jakieś niewypowiedziane słowo..... inne radosne, chyba szczęśliwe. Przyszło im żyć w trudnych czasach, doświadczyli wojny, cierpienia,samotności,porażki, bezradności ...podnosili się , tworząc nowe rodziny, rodząc dzieci, pragnąc, by było znów normalnie.........Mogłam godzinami słuchać opowieści moich dziadków o tamtych czasach. Oboje byli romantykami, mieli artystyczne dusze. Pomimo trudów z jakimi przyszło im się borykać, żyli pełnią życia, radośnie, pięknie.Bardzo mi ich brakuje,ich spokoju, cierpliwości,kojącego dotyku, rozmów, piosenek, wierszy wymyślanych na poczekaniu przez Babcię, rysunków Dziadka....
Lubię oglądać swoje zdjęcia z czasów mojego wczesnego dzieciństwa,mam ich niewiele i są już mocno zniszczone. Uwielbiam to z mamą. Ile mogę mieć lat ? Może dwa a może nawet mniej . Mama taka piękna , wydaje się być szczęśliwa......a ja ? Myślę o swoich korzeniach, o tym jak wpłynęły na moje życie, jak budowały mnie i moją osobowość.
Ja ....
Często się zastanawiam jaka jestem , lecz nie potrafię dać sobie jednoznacznej odpowiedzi. Jestem mieszaniną bólu, tęsknoty, dumy. Bywam próżna, zuchwała , naiwna, głupia ....rozdarta albo porozrzucana jak obrazek z puzzli, którego nie można do końca ułożyć. Kiedyś żyłam w dwóch światach, tym realnym i tym, który tworzyłam na swoje własne potrzeby.Teraz szukam i staję się bliższa prawdy o sobie. Jestem emocją, uczuciem. Uczucia bywają złożone, chowane gdzieś na dnie szaf i zakamarków. Czasami uda mi się coś wyciągnąć, odkurzyć, jakieś pytanie, zapach, melodię , słowa....coś co pozwoli, że nagle się otworzę i zobaczę prawdę. Jako dziecko, byłam zależna od dorosłych, szybko nauczyłam się czytać z ich twarzy, odgadywać nastroje, myśli , oczekiwania. Te doświadczenia spowodowały,że w życiu dorosłym umiałam świetnie wczuć się w czyjś nastrój, wyczytać wiele z twarzy,gestów, słów.....często nie potrafiłam rozdzielić tego co czują inni od tego co czułam ja, miałam wrażenie,że jesteśmy jednością. Dziś potrafię odróżnić ludzi, od których powinnam uciekać, mogę sobie pozwolić na to, by otaczać się tymi, którzy wpływają dobrze na moją duszę. Staram się żyć świadomie i robić rzeczy, które chcę robić a nie te co muszę. To bardzo ważne, by umieć potrafić odróżnić jedno od drugiego Trudne, ale dające wiele satysfakcji. Uczę się każdego dnia coś w sobie zmieniać na lepsze, zachowanie, stosunek do innych .... ale też nauczyć się posiadać wokół siebie taką przestrzeń, której nikt, kto chciałby mnie zranić, nie mógłby przekroczyć..
Śniadanie na trawie.....
Lubię wieś, spacery po polnych łąkach pełnych kwitnących maków, rumianku,gdzieniegdzie pojawiających się błękitnych chabrów. Lubię chwilę zadumy przy przydrożnych kapliczkach i zapach malw rosnących przy starych domach.Lubię zapach rozgrzanej w słońcu ziemi, lubię wziąć ją w dłonie i poczuć,że w tym wielkim świecie jest coś, co należy tylko do mnie.Maleńka wysepka dająca mi poczucie bezpieczeństwa, spokój, nadzieję.Cudowne są maleńkie pikniki wśród zieleni z ptasią muzyką w tle,kiedy można położyć się na trawie i obserwować niebo..... Pamiętam swoje dziecięce pikniki , najczęściej organizowane nad wodą albo w lesie.Rzeka była tak czysta,że widać było w niej pływające ryby i kolorowe kamienie leżące na dnie a las częstował wszystkich poziomkami, jagodami i malinami. Często w drodze nad rzekę zachodziliśmy do kobiety, która hodowała krowy po świeże mleko i śmietanę. Oprócz tego Babcia zaopatrywała nas w kosze pachnących drożdżówek, dopiero co wyjętych z pieca, kanapki i koniecznie kompot. Prawdziwe rarytasy. To niesamowite,że dzieciaki się wtedy zupełnie nie nudziły pomimo braku tych wszystkich elektronicznych gadżetów.Wtedy nie było czasu na nudę, było tysiące różnych zabaw, takich całkiem chłopięcych jak chodzenie po drzewach czy starych poniemieckich bunkrach ,strzelanie z łuków, które sobie sami robiliśmy, podchody,aż po całkiem dziewczęce zabawy z lalkami i szyciem dla nich ubranek a także robienie "sekretów" czyli malutkich układanek z kwiatów, które przykrywało się szkiełkiem i zasypywało ziemią.... Gdy teraz myślę o tamtych dniach ,to czuje wdzięczność, bo to był naprawdę dobry czas w moim życiu, takie szczenięce, beztroskie lata...... ze śniadaniami, obiadami i podwieczorkami na trawie, z głową zanurzoną w błękitnym niebie ...tak blisko słońca.
Samotność....
Żyjemy tak jak śnimy - samotnie...napisał Joseph Conrad i myślę,że jest w tym dużo racji, bo choć boimy się samotności ,to jednak w ciągu życia ciągle jej doświadczamy.Chyba najbardziej samotni czujemy się w chorobie i w obliczu śmierci. I nawet jeśli są przy nas ludzie, którzy nas kochają, to jednak nie są w stanie zdjąć z nas ciężaru naszych duchowych doznań. Samotność bywa bolesna, nieomal cielesna, jest jak wirus i najmocniej dotyka tych, którym brakuje na niego odporności.Ciągle uczę się bronić przed samotnością,potrafi mnie dotknąć nawet wtedy, gdy jestem w tłumie, przychodzi nie wiadomo skąd i odchodzi kiedy chce. Kiedyś nie potrafiłam wyrazić tego co we mnie, gubiłam się w odczuciach, emocjach. Najłatwiej przychodziło mi wyparcie się siebie, udawanie, że mnie nie ma....ale przecież byłam,żyłam, oddychałam. Dziś,gdy dotyka mnie uczucie samotności nie wpadam już w przepaść bez dna, ale staram się zmierzyć z demonami przeszłości, które ciągle są gdzieś tam, skrywane w zakamarkach mojego umysłu.Przeszłość tworzy naszą historię, tym kim jesteśmy i co czujemy. Samotność,też jest odczuciem naszego umysłu i myślę,że lekarstwa na nią musimy szukać w nas samych.
obraz pt. Samotność autorstwa Teresy Kluszczyńskiej
Zapach luksusu...
Niedawno stojąc w perfumerii przed półkami pełnymi luksusowych zapachów, przypomniałam sobie czasy, kiedy to o takim dobrobycie mogłam tylko marzyć. W sklepach były wszechobecne malutkie buteleczki z zapachem "Być może", które kupowały tylko starsze panie. My młodzi chcieliśmy wyglądać i pachnieć tak jak zachód. Pamiętam kobietę, którą mijałam czasami na korytarzu w swojej pierwszej pracy. Była piękna, pewna siebie,kolorowo ubrana i zostawiała za sobą zapach tak piękny,że nazwałam go "powiewem luksusu". Wtedy chciałam być jak Ona. Chciałam być widoczna, zauważalna, nietuzinkowa no i koniecznie chciałam roztaczać wokół siebie ten tajemniczy zapach. Szukałam go długo w komisach, Baltonie, Pewexie niestety bezskutecznie. Nigdy też nie osiągnęłam tej ''klasy", którą miała w sobie tamta kobieta. Trudno mi było odgrywać kogoś kim nie byłam, więc po jakimś czasie odpuściłam sobie dążenie do bycia kobietą luksusową.....został mi jednak mały bonus z tamtych czasów, to zamiłowanie do ''powiewu luksusu" , odrobina dobrych perfum na skórze, poprawiająca nastrój i czasami przenosząca mnie na "moją łąkę pełną motyli"......
(zdjęcie z końca lat 70-tych , ja jako kobieta nietuzinkowa :) )
Rozmowy z Bogiem....
Od niedawna zaczęłam rozmawiać z Bogiem, wyrażać swoją wdzięczność za to co mam. Moje rozmowy z Bogiem są moją modlitwą. Wierzę w siłę modlitwy . Kiedyś tak nie było, kiedyś nosiłam w sobie żal, rozgoryczenie, pretensję do Boga za to co mnie spotyka. Byłam nieświadoma. Moja nieświadomość polegała na tym,że uważałam, iż Bóg daje cierpienie. Jakiś czas temu poznałam wspaniałego człowieka, który uświadomił mi,że Bóg jest miłością i ,że największy wpływ na moje życie mam JA SAMA. To nie Bóg wybiera mi drogę , którą idę i nie Bóg ponosi odpowiedzialność za wybory, których dokonuję, tylko JA SAMA. Od tamtej pory minęło trochę czasu a ja zamiast awanturować się z Bogiem, zaczęłam wyrażać swoją wdzięczność w modlitwie. Moje wewnętrzne życie uspokoiło się,wyciszyło i zaczęło nabierać koloru. Jest we mnie więcej radości i ciągle szukam słońca.....bo jak powiedział św. Franciszek z Asyżu "Bóg jest radością. Dlatego przed swój dom wystawił słońce" .
Znaki.....
Uczę się dostrzegać znaki,takie małe cuda, które powodują zamyślenie, zachwyt, zatrzymanie się na chwilę....uczę się dostrzegać piękno we wszystkim co mnie otacza. Ostatnio spacerowałam wraz z przyjaciółką, wśród sadów pełnych jabłoni. Pod stopami miałyśmy kwitnącą koniczynę , która pachniała jak milion dolarów. Ja zwróciłam uwagę tylko na zapach a moja przyjaciółka na szaro-białe kwiatki polnej koniczyny i powiedziała :"zobacz czy to nie cudowne, idziemy po dywanie z kwiatów i jest on tylko dla nas",zaczęła zrywać te kwiatki niczym mała dziewczynka , ciesząc się każdym z nich. To było naprawdę urocze...... Uczę się dostrzegać piękno w każdej chwili życia......w rzeczach, które wydawać by się mogło są takie pospolite,zwykłe....
Ucieczki...
Są takie chwile w moim życiu, gdy pragnę "wsiąść do pociągu byle jakiego, nie dbać o bagaż nie dbać o bilet". To moje ucieczki od rzeczywistości. Pogrążam się wtedy we śnie na jawie. Jest we mnie coś takiego, jakieś nienazwana potrzeba, która powoduje,że muszę się na trochę schować przed życiem.Czasami łatwiej jest uciec niż zmierzyć się z tym co nas obciąża, powoduje niepokój czy lęk. Uciekam od samej siebie, od tego co mnie ogranicza. Uciekam w miejsca gdzie nikt mnie nie zna, by przez chwilę stać się kimś, kim nie jestem i pewnie nigdy nie będę. Być może świat iluzji jest mi potrzebny , bym przez krótką chwilę mogła zaspokoić swoją próżność a może potrzebę bycia taką, jak wszyscy Ci ludzie wokół mnie? Przypomina to trochę teatr w którym mogę być reżyserem, napisać scenariusz i zagrać główną rolę.... a potem wrócić do domu , do siebie........
Cisza i ja.....
Cisza jest we mnie od zawsze, bo zawsze byłam wycofana,nieśmiała, odizolowana od tego co na zewnątrz. Potrzebowałam ciszy odkąd sięgam pamięcią. Lubiłam przebywać sama ze sobą,ze swoimi myślami, tęsknotami,złudzeniami. Cisza pobudza wyobraźnię, nocą maluje obrazy nie zawsze miłe, czasami bolesne, dotyka ran skrywanych na dnie duszy......Niektórzy nie lubią ciszy, zagłuszają ją niepotrzebnym jazgotem płynącym z mediów. Być może boją się zostać sam na sam ze sobą samym.....ja też kiedyś się bałam. Z czasem, gdy zaczęłam nabierać większej świadomości siebie, cisza stała się moim sprzymierzeńcem, zaczęła nabierać barw, smaków, przenosić mnie do miejsc w których byłam bezpieczna. Czasami czuję się bezbronna może to przez tę nieśmiałość, która ciągle jest we mnie, trudno mi udawać kogoś kim nie jestem, chowam się wówczas w swoją ciszę, otaczam się nią jak fortecą.
(obraz pt "Cisza we mgle" - nie wiem kto go namalował )
Pierwszy dzień lata.....miejsca
Dziś pierwszy dzień astronomicznego lata, moje myśli automatycznie powędrowały do czasów dzieciństwa, do miejsca, które jest moją bajkową łąką pełną motyli. Kiedyś gdy byłam dzieckiem , takie miejsce istniało naprawdę. Była to leśna polana w pobliżu domu moich dziadków. Niesamowite jest to,że ta polana należała do naszej rodziny od zawsze.Nie była naszą własnością w sensie materialnym, ale w naszej świadomości była Naszym Miejscem. Pamiętam ją doskonale,powyginane sosny wokół niej, połacie leśnych paproci i ten niewielki zakątek bez drzew z zieloną trawą i słońcem, które wlewało się w nią i oświetlało bajkowym blaskiem. Najważniejsze jednak było to,że ta polana była miejscem w którym spotykała się cała rodzina.W każdą letnią niedzielę zjeżdżało się rodzeństwo moich dziadków, ich dzieci, dzieci dziadków i mnóstwo dzieciaków. Dorośli zazwyczaj grali w karty i prowadzili niekończące się rozmowy o wszystkim a dzieciaki wspinały się na drzewa, szukały kwiatu paproci, jagód i poziomek. Nie było wielkich wystawnych przyjęć,ale to nie było wtedy ważne,bo było coś więcej, czego nie można przeliczyć na wartość materialną. Tworzyliśmy klan,mieliśmy swoje korzenie,miejsce w którym zawsze ktoś na nas czekał.....wszystko to pękło, rozpadło się jak bańka mydlana po śmierci dziadka, kolejnych członków mojej rodziny i wreszcie babci. Polany też już nie ma, stoją tam domy, które dla kogoś innego są ważnym miejscem. Moja rodzina skurczyła się do mikroskopijnych rozmiarów a ja ? ciągle skupiam się na tym by stworzyć bezpieczne miejsce dla moich bliskich, miejsce w którym zawsze ktoś będzie czekał .....
Starość
Niedawno rozmawiałam z córką o moich urodzinach, zażartowała ,że za osiem lat będę miała już sześćdziesiąt lat. Zaśmiałam się z tego, ale za chwilę już mi nie było do śmiechu. Boję się starości, drażni mnie wiotka skóra na szyi i pojawiające się zmarszczki. Boję się starości już od dawna ale zawsze najbardziej w dzień moich urodzin. Wydawać by się mogło,że to taki radosny dzień ale dla mnie jest ciężarem, bo z czego się tu cieszyć.....nie tak miało przecież być, młodość miała trwać wiecznie a starość dotyczyła tych, co byli już starzy zanim pojawiłam się na świecie.
Myślę często o mojej babci. Była wspaniałą najcieplejszą istotą na ziemi jaką przyszło mi znać.Nie przeszkadzało mi to,że jest stara. Skupiała przy sobie całą rodzinę . Była autorytetem, była nam wszystkim potrzebna, całe życie toczyło się wokół Niej.
Zawsze radosna,pogodna,pomocna....często tęsknię za nią. Za jej zapachem, skórą pachnącą ogórkiem lub cytryną , znała mnóstwo wierszy, piosenek, rymowanek...
Mam wrażenie,że dziś trudno się zestarzeć, godnie zestarzeć a nawet, że nie wypada być starym. W czasach w których kult wiecznej młodości odgrywa tak ważną rolę, nie ma miejsca dla starości, boję się dnia,że stanę się balastem , niepotrzebnym meblem.....Starość mój niewidzialny wróg a jednak nie da się z nim walczyć, bo czy można walczyć z czymś na co nie mamy i tak wpływu ?
(obraz Teodora Axentowicza pt. "Młodość i Starość")
Miłość...
Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą; nie jest bezwstydna, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego; nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współweseli się z prawdą.tak napisał św. Paweł z Tarsu i pewnie dużo w tym prawdy, dla mnie jednak miłość to ciągły lęk, odpowiedzialność za osobę, którą się kocha, niezależnie od tego czy jest to partner czy dziecko. Wszyscy pragniemy miłości,przynależności do kogoś dla kogo bylibyśmy najważniejsi, niektórzy są od niej wręcz uzależnieni, inni cierpią w samotności, bo albo jej nie zaznali, albo bali się ją poznać. Miłość kojarzy mi się z cierpieniem, odejściem, odrzuceniem i z tym, że znów zostanę sama, ale też z darem, ogromnym darem od Boga i z tym co napisał świ. Paweł. Uważam,że w miłości brakuje nam poświęcenia, cierpliwości,starania, by zrozumieć drugiego człowieka, być może nawet ofiary czy poświęcenia, ale przede wszystkim mam wrażenie,że świadomości i odpowiedzialności za to co przecież sami "oswoiliśmy". Często odchodzimy od siebie zbyt łatwo, szukając innych partnerów, innych wrażeń z nadzieją ,że ta nowa miłość przyniesie nam wszystko to, czego nie doznaliśmy w starej. Jednak to tylko złudzenie, którego nie chcemy zauważyć...... Miłość, tyle o niej rozprawiamy a tak niewiele ciągle wiemy...
(obraz Barbary Jaśkiewicz -Pejzaż z lawendą)
Sny.........
Czasami miewam koszmarne sny. Noce, których wolałabym by nie było. Po takich nocach cała jestem lękiem, oczekiwaniem na cios, który spadnie nie wiadomo skąd.....często tkwię w tym koszmarze nie wiedząc już, co jest jawą a co snem. Próbuję kontrolować wszystko i wszystkich wokół, by nic mnie nie zaskoczyło .... i tęsknię za bezsennością, która wówczas wydaje mi się taka zbawienna .....
Najpiękniejsze obrazy maluje natura....
Nie ma nic przyjemniejszego dla mnie, niż letni weekend spędzony na wsi. Leniwy poranek wśród ptasich treli, nikt się nie spieszy, nikt nikogo nie pogania, życie toczy się swoim rytmem...cisza i tylko ta ptasia muzyka przenika całą mnie. Zamykam oczy i przenoszę się do swojej bajki, na łąkę, pełną kwitnących maków, kolorowych motyli . Jestem sama ale wcale nie samotna, cisza wokół też nie zabija ,tylko przynosi ukojenie....
Czytam ...
Dziś rano zobaczyłam leżącą na stole książkę, zauroczyła mnie okładka , przeczytałam tytuł ;Róża -obrazy i słowa Roma Ligocka. Otworzyłam pierwszą stronę i zaczęłam czytać... ''Nauczyłam się opowiadać sobie bajki. Każdy z nas ma ulubiony pejzaż, jakąś rozkwieconą, rozgrzaną słońcem łąkę, nad nią kolorowe motyle, albo jakąś opowieść pogodną i radosną, która dobrze się kończy. Trzeba ją sobie opowiadać bez przerwy,aż do zaśnięcia, aż stanie się modlitwą. " Te słowa poruszyły mnie do głębi i już wiedziałam, że dziś pochłonięta zostanę całkowicie przez Różę...i jeszcze te obrazy, które poruszają wyobraźnię, odzwierciedlają tęsknoty duszy...
Marzenia
"Życie nie jest lepsze ani gorsze od naszych marzeń, jest tylko zupełnie inne" napisał William Shakespeare i trudno się z nim nie zgodzić. Z własnego doświadczenia wiem, że często nasze marzenia nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Powstają bowiem w świecie wyimaginowanym, złudnym, takim jakim chcielibyśmy by był. Czasem gdy te wyśnione marzenia otrzymujemy w prezencie od losu zauważamy,że stają się przeszkodą i utrudniają nam życie. Problem tkwi w tym, że często nie potrafimy odróżnić fikcji od rzeczywistości. Karmimy się ideałami, które powstają po to by dawać nam poczucie, lepszego, piękniejszego,łatwego życia. Życia bez skazy, bez rysy.Żyjąc w świecie złudnych marzeń zatracamy to co ważne, często skazujemy się na to,że czujemy się niespełnieni zarówno w sferze duchowej, materialnej czy w byciu w związku z drugą osobą.Niedawno sobie uświadomiłam,że gonić złudzenia to niszczenie siebie, dlatego postanowiłam, że każdego dnia będę uczyć się odróżniać sferę nierealnych, narzuconych czasami przez innych marzeń czy też oczekiwań od życia,od rzeczywistych potrzeb, dostrzegać to czego widzieć nie chciałam, iść własną drogą .......
Idealna pani domu
niedawno obejrzałam polski program tv pt "Perfekcyjna pani domu". Urocza pani w kilkunastocentymetrowych szpilkach z idealną sylwetką, fryzurą, makijażem i manicure uczyła inne,mniej idealne panie jak zostać PERFEKCYJNĄ PANIĄ DOMU. Po obejrzeniu całego programu poczułam się niczym kopciuszek z ogromnym poczuciem winy,że nigdy nie zostanę idealna, bo do sprzątania ubieram dres, związuję włosy , brakuje mi makijażu a moje paznokcie nie nadają się do publicznego pokazania a na dodatek mam nadwagę.Zastanawiam się czemu mają służyć takie programy ? Z założenia program miał chyba pokazywać jak nauczyć się sztuki sprzątania i organizacji życia w domu a w zamian pokazuje reklamy środków czystości i przepiękną kobietę, która w każdym calu jest perfekcyjna. W świecie, w którym przyszło mi żyć wszystko musi być idealne. Idealne ciało, fryzury, styl , dom itp. Mam wrażenie,że pęd za perfekcją zabija w nas naszą różnorodność, pewnie też czasami i zdrowy rozsądek. .......bo człowiek jest jak zwierzę , który potrafi cierpieć przez to czego nie ma.
Dlaczego tak trudno wybaczyć ?
często zadaję sobie to pytanie i ciągle pozostaje ono bez odpowiedzi.Łatwiej wybaczamy osobom, które kochamy czy też tym , które są nam obojętne ? Co zrobić gdy urazy są tak silne,że ciągle odżywają w naszej duszy? Nie znam człowieka, który nie zostałaby skrzywdzony a jednak nie każdy nosi w sobie urazę. Od czego więc zależy rozmiar naszych krzywd? Od zadanych ran, od win,które ktoś popełnił wobec nas ( myślę tu też o niekochanych, nieprzytulanych , niedocenianych dzieciach), od zaniedbania, niewiedzy czy premedytacji z jaką zadawano nam ból? Wydaje się, że wybaczenie to najprostszy lek na wszystkie nasze urazy, dlaczego więc nie chcemy przebaczać? Z mojego punktu widzenia jest to najtrudniejsza rzecz z jaką przyszło mi się zmierzyć. Mam wrażenie,że przebaczenie dotyczy tylko ludzi świętych, bo czy zwykły człowiek jest w stanie wymazać z duszy wszystkie winy, których doznał ? Ja ciągle nie..........Stefan Wyszyński powiedział kiedyś ,że przebaczenie jest przywróceniem sobie wolności.....Dlaczego tyle z nas żyje ciągle we własnej celi ?
Czy istnieją kobiety, które jednocześnie mogą podobać się matkom i ich synom ?
Znajoma zapytała mnie jak być wystarczająco dobrą dla matki jej męża, kiedy ona widzi w Tobie tylko same wady ? Odpowiedziałam, by zapisała się na kurs samoobrony a tak na poważnie to pomyślałam,że nigdy nie jesteśmy w stanie zadowolić wszystkich wokół, to wręcz niemożliwe. Zawsze kogoś lubimy mniej czy bardziej, dla jednych będziemy otwarci, serdeczni do innych podejdziemy z rezerwą czy wycofaniem Gorzej jeśli zmuszani jesteśmy przez otoczenie do okazywania atencji osobie za którą nie przepadamy, wtedy jesteśmy albo w konflikcie ze sobą albo z otoczeniem. Czy istnieje zatem złoty środek? Chyba nie, no bo jeśli umiarkowanie odbierane jest jako błąd to obojętność będzie już zbrodnią.
Szczęście
Norweska pisarka Margit Sandemo napisała o szczęściu,że nie jest ono stanem wiecznym ani też okresowym. Według Niej "Szczęście to po prostu taki skurcz serca, którego doznaje się czasami, kiedy człowieka przepełnia taka radość, że wprost trudno ją znieść. Znika równie szybko jak się pojawia. I nie ma go, dopóki nie nadejdzie znowu, by sprawić, że człowiek uzna życie za najwspanialszy dar". Zastanawiam się czym jest więc szczęście ? stanem umysłu,ducha czy wiąże się bardziej z tym kim jesteśmy, co posiadamy.... jak nie przegapić tej chwili kiedy szczęście się do nas uśmiecha a my go nie chcemy dostrzec,bo żyjemy zamknięci w swoich marzeniach, które nie zawsze bywają spełnione, ponieważ jakaś niewidzialna ręka zwyczajnie je przekreśla. Nie potrafimy cieszyć się tym co teraz,więc jak mamy być szczęśliwi jutro ? Pamiętam takie wydarzenie ze swojego życia, była późna jesień, na dworze mglisto, ponuro. Nagle moja znajoma z którą wtedy byłam schyliła się i podniosła liść- powiedziała: zobacz jaki piękny, jakie cudowne ma kolory-spojrzałam na nią i zobaczyłam błysk radości w jej oczach. Nie zapomnę tego zdarzenia nigdy , uświadomiłam sobie wtedy, jak wiele rzeczy mnie ogranicza, ja widziałam tylko puste, gołe drzewa a Ona kolory, które niesie ze sobą każda chwila naszego życia......
To,że milczę,nie znaczy,że nie mam nic do powiedzenia.....
napisał Jonathan Carroll, dziś chyba jest taki dzień,że chciałabym pomilczeć, jednakże odczuwam pewien dyskomfort myślowy w związku z ostatnimi doniesieniami medialnymi na temat zabójstw w rodzinie czy zabójstw ludzi, którzy przypadkiem znaleźli się w nieodpowiednim dla siebie miejscu. Myślę,o tym co skłania tych ludzi do podejmowania tak drastycznych, tragicznych w skutkach decyzji. Urodziłam się w bardzo ciekawych czasach, byłam świadkiem wielu wydarzeń historycznych, które zmieniały świat ale i mnie samą. Na zawsze będą we mnie emocje z wyborem Papieża -Polaka i Jego Pielgrzymkami do Polski, ale też doczekałam czasów, w których kult ciała to kim się jest i na jakim poziomie żyje jest najważniejsze. Zauważam, jak wiele osób jest zagubionych w tym trudnym ,pędzącym do przodu świecie. Chcemy więcej i więcej nie patrząc na koszty jakie ponosimy a gdy przyjdzie gorszy czas załamujemy się , popadamy w depresję nie widzimy sensu życia.Trudno wtedy się podnieść nie mając w sobie solidnych wzorców,oparcia w mocnych fundamentach,które wynosimy z domu czy też nabywamy w drodze doświadczeń życiowych.Mam wrażenie,że powoli zatracamy człowieczeństwo, które przecież zobowiązuje .....zatrzymajmy się chociaż na chwilę, odszukajmy w sobie miłość, dobro, radość, nadzieję....
Spadające z nieba prezenty
Właśnie taki spadający z nieba prezent dostała moja starsza córka. Gdy jej o tym powiedzieliśmy była bardzo zaskoczona jednocześnie bardzo zadowolona, szczęśliwa. Widzieć szczęście w oczach dziecka to bezcenne uczucie dla matki. Przez jakiś czas pozostałam w tej chwili szczęścia wraz z córką a potem jak zwykle naszły mnie refleksje. Doszłam do wniosku, że nie umiem przyjmować prezentów ani tym bardziej komplementów. Zawsze czuję się wtedy zawstydzona, nie wiem co powinnam powiedzieć. W głowie pojawiają się myśli czym mogłabym się zrewanżować i kiedy powinnam to zrobić. Znacznie łatwiej jest mi obdarowywać ludzi. Sprawia mi to ogromną przyjemność . Pewnie dlatego,że lubię poczuć się wyjątkowo, doceniona i jedyna w swoim rodzaju :).....jednakże chciałabym mieć w sobie taką beztroską radość z bycia obdarowywaną, cieszyć się z prezentu i nie myśleć.....
Wspomnienia
Czy to nie absurdalne, że wspomnienia o dobrych czasach o wiele częściej doprowadzają do łez, niż wspomnienia o tych złych?
Mnie czasami doprowadzają....niedawno odwiedziłam miejscowość, która na zawsze wpisała się w moją historię.Czekałam z niecierpliwością na tę podróż w przeszłość. W myślach powróciłam do czasów dzieciństwa i wczesnej młodości. Rozsiadłam się wygodnie w fotelu i podświadomie cofnęłam się o kilkadziesiąt lat. Poczułam smaki i zapachy tamtych dni.....jakże bolesne było moje zderzenie z rzeczywistością. Miasteczko to samo ale już tylko z nazwy, inne domy, drzewa, ludzie, inne zapachy nawet rzeka zmieniła swój nurt. W miejscu w którym zawsze czułam się bezpiecznie, poczułam się dziwnie obco. Pomyślałam,że niczego nie można zatrzymać, niczego nie można mieć na zawsze i nie ważne jest czy jest to krajobraz,zapach, miejsce czy człowiek....przemijanie boli. Jednak nie ważne to co za nami , najważniejsze to co w nas ...
Duchowa perełka
przeczytałam te słowa dziś na stronie fb mojej koleżanki i tak bardzo mi się spodobały że postanowiłam je zacytować:
"W miarę jak coraz mniej i mniej identyfikować się będziesz ze swoim ja, zapewnisz sobie coraz lepszy kontakt ze wszystkim i ze wszystkimi. A wiesz dlaczego? Ponieważ przestajesz się bać, ze ktoś cię zrani, że nie będzie cię lubił. Nie będziesz pragnął wywierać na nikim dobrego wrażenia. Czy potrafisz wyobrazić sobie ulgę polegająca na tym, że poczujesz się uwolniony od tego wewnętrznego przymusu? Cóż za ulga! Wreszcie szczęście! --a Szczęście jest motylem: próbuj je złapać, a odleci. Usiądź w spokoju, a ono spocznie na twoim ramieniu.".
To bardzo mądre słowa, gonimy za szczęściem jak za motylem nie mając czasu na to co teraz. Może właśnie teraz odlatuje to nasze szczęście ......
Jaśmin
W nocy obudził mnie zapach jaśminu, mocny,słodki. Dostałam kilka gałązek do Wandzi w dowód wdzięczności za pożyczenie 50 gr. Wandzia, kobieta po przejściach, od lat bezskutecznie walcząca z miłością do alkoholu. Zawsze honorowa , wspaniale opanowała sztukę wymiany mało użytecznych dla niej rzeczy na pieniądze. Jaśmin był nieco sfatygowany ale pachniał wspaniale. Pomyślałam -dlaczego nie może pachnieć tak życie, dlaczego jedni mają wciąż pod górkę a inni zdobywają wszystko bez najmniejszego wysiłku. Od czego to zależy ? Przecież wszyscy chcieliby być piękni, zdrowi , bogaci.... co ciągnie nas do tego,że nasze życie układa się tak a nie inaczej. Czy mamy to zapisane w jakimś kodzie, który dostajemy wraz z przyjściem na świat .....?
Irenko moja kochana!! właśnie puściłam sobie Zielony dom.... (znalazłam chwilkę jak dziecko moje śpi) i na samym początku melodii wzruszyłam się..... jak wiele ..... niewiele w życiu potrzeba by być szczęśliwym :)))
OdpowiedzUsuńdziękuję Ci Irenko mój Aniele!! :)))
OLA
Ola to ja Ci dziękuję za to, że zawsze Jesteś obok mnie :) Buziaki dla Małej
OdpowiedzUsuńPani Ino!
OdpowiedzUsuńdot. Zalecenia Gestalta....
10. Bądź otwarty na zmianę i rozwój.
ale Kochaj tez mi się podoba.
Pozdrawiam Marek
Bardzo dziękuję za podpowiedź. Nie wiedziałam ,że jest dziesięć zaleceń, dlatego dodałam swoje.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Pana również :)
Pani Ino, dlaczego Pani zmienia treść swoich rozmyślań, czy tak zmieniają się one nawet w ciągu kilku godzin? Zauważam to już nie pierwszy raz.
OdpowiedzUsuńJestem wiernym czytelnikiem Pani blogu i bardzo go lubię.
Serdecznie pozdrawiam.Marek
Dziękuję bardzo za to, że Pan lubi mojego bloga :)....a co do rozmyślań, to mnie też trudno za sobą nadążyć. Jestem już taka...niepoukładana, nielogiczna...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Ina
To ja dziękuję za błyskawiczną odpowiedź,jest Pani przemiłą kobietą.
OdpowiedzUsuńJeżeli mogę poradzić to.... zalecam konsekwencję w swoim postępowaniu, nie warto nigdy i nigdzie się cofać.
"Nie bój się życia. Uwierz, że to życie jest warte tego, aby je przeżyć, a twoja wiara cię w tym umocni."Autor: Henry James
Pozdrawiam Marek
Panie Marku konsekwencja nie jest moją mocną stroną, być może dlatego, że moje życie to nie tylko prosta linia, jest w nim mnóstwo zakrętów,skrzyżowań,rozstajów, labiryntów...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Ina
ale bardzo dziękuję za wsparcie i te mądre słowa Henrego Jamesa :)
OdpowiedzUsuńDroga Ino, spójrz na otaczającą nas przyrodę jak na cud natury i patrz w przyszłość pełna optymizmu. Każdy następny dzień może być piękniejszy od poprzedniego. Pewnie,że na zimę przyroda zamiera, ale można też spotkać wyglądające spod śniegu zielone rośliny, które wieją optymizmem. Nawet zimą nie wszystko jest szare i zimne. Widzi się płonący ogień w kominku a z niego wylatujące iskry. W życiu też tak może być, zawsze jest iskierka nadziei. I tego się trzymajmy wszyscy! Pozdrawiam WK
OdpowiedzUsuńDroga WK, masz rację w każdym dniu możemy znaleźć coś optymistycznego. Świat potrafi nas obdarować pięknym prezentem w chwili, kiedy najmniej się tego spodziewamy dlatego, warto trzymać się każdej iskierki nadziei :). Pamiętam nasze długie biesiady przy płonącym kominku w Kościelisku, było wspaniale.Tęsknię za tymi jesiennymi wypadami w góry. Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie Ina.
OdpowiedzUsuńJa też pamiętam wieczory przy kominku, jakże były miłe i relaksujące, szczególnie po całodziennym spacerze doliną chochołowską czy kościeliską. Zmęczeni ale upojeni przepięknymi widokami i przyrodą wspominaliśmy wszystkie wspólne wypady. A jak było wesoło! Mnie też tego brakuje ale myślę sobie, że wszystko jeszcze przed nami. Trzeba tylko patrzeć optymistycznie w przyszłość a przyjdzie czas następnej wycieczki. Myślę, że wyjazd w Pieniny byłby równie ciekawy jak w Tatry. Pozdrawiam WK
OdpowiedzUsuńPieniny by były ok.
OdpowiedzUsuńDroga Ino, piękne te jesienne krajobrazy a wiewiórka po prostu cudna. Pozdrawiam WK
OdpowiedzUsuńAż chce się wyjść z domu, zostawić wszelkie smutki i troski, usiąść przy strumieniu lub pod drzewem i przyglądać się rudej wiewiórce...pięknie.A fotografie artystyczne.Miłego wieczoru
OdpowiedzUsuńCisza
OdpowiedzUsuńMuzyka wiatru bije w głuchy ton
Słyszysz?
Uśpione myśli płyną w czarną toń
Radośnie witasz cichy szelest drzew...
To fragment mojej twórczości.Zainspirowana Twoimi fotografiami,napisałm wiersz.Mam nadzieję, że Ci się spodoba.Pozdrawiam.
Moi drodzy dziękuję Wam bardzo za piękne słowa i wiersz. Jestem wzruszona . Nawet nie wiem kim Jesteście więc pozwólcie, że podziękuję Wam słowami fraszki Jana Twardowskiego :
OdpowiedzUsuń" Jest taka wdzięczność
kiedy chcesz dziękować
lecz przystajesz jak gapa bo nie widzisz komu
a przecież sam nie jesteś płacząc po kryjomu ".
Piękne fotografie Pani Ino,jest w nich tyle uroku...jedynie wrażliwa osoba potrafi ukazać tyle piękna ,jestem zachwycony i widzę ,że nie tylko ja.
OdpowiedzUsuńCzy to jesienna pora tak optymistycznie nastraja Panią, jeżeli tak to wspaniale.
Nawet nie wie Pani jak się cieszę.
Proszę częściej nas obdarzać takimi obrazami.
Mogę spytać skąd to imię Pani? czy to od Irminy ,Iwony ,Ireny?
Serdeczności przesyłam.Marek
Dziękuję Panie Marku za ponowne odwiedziny i za te miłe słowa dla mnie. Kolory, myślę, że to kolory nastrajają mnie optymistycznie. Mam też Anielicę, która często wylewa na mnie kubeł zimnej wody :) Nie lubię tego ale Ona to lubi i nie pyta mnie wcale o zdanie:).
OdpowiedzUsuńNie przepadam za tą anonimowością w sieci bo nie wiadomo kto jest kim ... Ina = Irena.
Pozdrawiam Ina
,,Łatwo znaleźć okruch szczęścia na tej drodze,
OdpowiedzUsuńbarwne szkiełko, tajemnicę, serca dar,
uśmiech dziecka, promyk słońca,
a nad wszystko-
czuły dotyk , którym ktoś obdarzy nas..."
Dziękuję Matyldo za wiersz, Twoja twórczość jest mi bardzo bliska.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie
Ina
Przeczytałam dzisiaj rano Twoje rozmyślania i nasunęła mi się myśl, że każdy z nas ma chwile zwątpienia. Ale poznałam wczoraj niezwykłą historię młodego 30 letniego mężczyzny, który nie potrafi samodzielnie pisać, czesać się i golić, korzystać z komputera oraz telefonu, ale nie jest dla nikogo ciężarem, bo codziennie od lat wykonuje wszystkie czynności bez pomocy innych ludzi. Urodził się bez rąk i nóg ale przez całe swoje życie udowadnia, że nie to najmniejszego znaczenia. Jego przepis na sukces cyt."Upadnij siedem razy, wstań osiem". Chce pokazać ludziom, że ze swoich słabości można uczynić potężną siłę i że żadne przeszkody nie są w stanie odebrać człowiekowi prawa do cieszenia się życiem i dodaje cyt." Człowiek jest w stanie pokonać każde ograniczenie i jeśli tylko ma w sobie pasję, osiągnąć każdy cel", i to Ino jest motto dla Ciebie, ty też masz swoje pasje i też możesz mieć sukcesy, osiągać swoje cele, spełniać marzenia i śmiało patrzeć w przyszłość, cieszyć się życiem. Pozdrawiam WK
OdpowiedzUsuńWk opowieść, którą przytoczyłaś jest bardzo budująca. Z pewnością jest tak, że w każdym cierpieniu możemy dostrzec wartość, która nas wzmacnia i kształtuję naszą osobowość, świadomość siebie. Wszystko zależy od nas samych....z doświadczenia wiem, że nie ma ludzi, którzy jednakowo sobie radzą z cierpieniem, problemami i emocjami, które przynosi życie. Każdy człowiek jest inny i ma inny próg wrażliwości i inne możliwości, czy sposoby w swoim podnoszeniu się z kolan.....najważniejsze jednak wydaje mi się by pomimo wszystko, umieć dojrzeć to, że można się podnieść....nawet jeżeli musisz czasami skorzystać z pomocy innej, osoby, to nieważne....ważniejsze by nigdy od niej nie usłyszeć, że byłeś czy jesteś ciężarem...
OdpowiedzUsuńDziękuję za piękny komentarz i serdecznie pozdrawiam.
Ina
Droga Ino, piękna ta nasza jesień w Twoim wydaniu, aż chce się wyjść z domu. Namówiłam więc mojego męża na spacer. Wyjechaliśmy za miasto do ośrodka położonego wśród skał i drzew. Gama kolorów na drzewach i słoneczny dzień zachęcił nas do długiej wędrówki. Wróciliśmy zmęczeni ale jakże wdzięczni przyrodzie za tak cudne wrażenia. Pozdrawiam WK
OdpowiedzUsuńMoja Droga Wk, niech zgadnę, pewnie byłaś w Morsku ? Skały, drzewa i zwierzęta, to lubię bardzo. Cieszę się, że mogłam być inspiracją do wyjazdu za miasto i przeżywania niezapomnianych wrażeń. Życzę Ci dnia pełnego słońca. Ina.
OdpowiedzUsuńPozdrowienia dla męża :)
Pójdę z Tobą na spacer
OdpowiedzUsuńZatańczę w jesiennej mgle
Otulę szelestem liści
I może ktoś Ci się przyśni?
A droga coraz krótsza
Coraz blizej do Ciebie
Jeszcze jedno marzenie
I spotkamy się w Niebie...
Dla Ciebie Matyldo :)
OdpowiedzUsuń"P.S. Jesiennej miłości"
I oto nadeszła pora
czerniawa traw zżętych
pozostał za nami
kosmos jesienny
przyszło nam u drogowskazu
z napisem "donikąd" stanąć
a w nas słowa jak ptaki zmoknięte
a w nas myśli strachliwe jak zając
i oto czas nadchodzi
wyjaśnień nie zbędnych
stoimy obok chociaż
na wyciągnięcie ręki
Żeby choć chwila niewielka
by spokój znowu znaleźć
lecz w nas słowa jak ptaki zmoknięte
lecz w nas myśli strachliwe jak zając
i oto popatrzmy tylko
stoimy na rozdrożu
z którego każde odejść
osobną drogą może
I każde z nas obce pośród
stron świata wybierając
bo w nas słowa jak ptaki zmoknięta
bo w nas myśli strachliwe jak zając
a tyle drogi przed nami
tyle światów przed nami
a tyle pieśni jeszcze tyle pieśni przed nami
" Wolna Grupa Bukowina "
http://www.youtube.com/watch?v=jZxGbASBADU
Dziękuję,droga Ino:)
OdpowiedzUsuńOstatni płatek czerwieni
OdpowiedzUsuńW sercu najczystszej bieli
W ogrodzie marzeń nie zginie
Choć chwila życia minie
I zanim zaśnie na zawsze
Otulę ciepłem swej dłoni
Zasuszę kwiatek radosny
Poczekam z nim do wiosny.
Dziękuję Matyldo :), pozwoliłam sobie podpisać zdjęcie Twoim wierszem.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Ina
Droga Ino widzę, że masz jeszcze jeden dar, robisz piękne zdjęcia. Umiesz uchwycić i pokazać mieszaninę kolorów, cieni i głębię obrazów. Znajdujesz świetne miejsca i potrafisz je bardzo ładnie zaprezentować. Są naprawdę świetne. Pozdrawiam WK
OdpowiedzUsuńDziękuję WK za miłe słowa. Jestem amatorką i nie znam się na detalach w robieniu zdjęć. Myślę, że te ładne zdjęcia, to bardziej zasługa aparatu niż moja :) Mimo wszystko dziękuję i serdeczności przesyłam . Ina
OdpowiedzUsuńPamięć o Zmarłych.
OdpowiedzUsuńWspomnij Tych, co odeszli,
przywołaj pamięć dobrych dni.
Popatrz w oczy Ich duszy,
w której piękno dziś tkwi.
Białe mewy na niebie krążą dzisiaj nad nami,
czarną drogą prowadzą, zalewając sie łzami.
Tylko nie płacz dziś, proszę,
puste echo Twych łez.
Płomień serca Ci niosę,
białe róże i bez.
Piękny :)
OdpowiedzUsuń
OdpowiedzUsuńParasol marzeń. /do obrazu Andre Kohna/
Gdy sen ogarnie moją duszę,
parasol marzeń chwycić muszę
i ukryć pod nim moją twarz,
i deszczu łzy, i oczu blask.
I tylko jedno mieć pragnienie,
by ujrzeć Twej postaci cień,
bym mogła jeszcze mieć nadzieję,
że to, co dzisiaj niespełnione,
przyniesie nam kolejny dzień.
Pięknie piszesz Matyldo. Dziękuję
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam Twoje dzisiejsze rozmyślania i tak sobie myślę, że trzeba dobrze się czuć z samym sobą ale też nie zamykać się przed innymi. Jesteś bardzo uczuciową i wrażliwą na piękno osobą (co widać na Twoich zdjęciach) i może ktoś mówiąc Ci żebyś zaczęła żyć nie miał nic złego na myśli. Może trzeba otworzyć się bardziej na otaczający nas świat, wyjść do innych, nie zamykać się w sobie, nie cofać się, patrzeć śmiało do przodu. Życie czasami sprawia nam miłe niespodzianki, owszem zdarzają się gorsze dni, ale te mijają i znów wychodzi słońce. Pomyśl o tym! WK
OdpowiedzUsuńWk, wszystko co napisałaś w komentarzu jest bardzo sensowne i zrozumiałe dla mnie. Jednak wymiar słów "żyj" powiedziany był w zupełnie innym kontekście. "Żyj" znaczy traktuj życie w sposób zabawowy, nie myśl o tym, co będzie, żyj chwilą ....Są ludzie którzy cały czas muszą być w centrum, muszą odczuwać adrenalinę by móc powiedzieć że żyją....ja tego nie czuję, to nie jest moje, nie pochodzi z mojego wnętrza...Czy koniecznie muszę dostosowywać się do większości by zaistnieć ?
OdpowiedzUsuńBy zaistnieć - bądź sobą oczywiście! WK
OdpowiedzUsuńCzy pamiętasz zapach pomarańczy
OdpowiedzUsuńSople lodu na gałązkach świerku
Pierwszą gwiazdkę w tę Noc Betlejemską
Co rozświetla naszą drogę ziemską?
Jak czekałaś na radosne święta
By się w żłóbku Boże Dziecię narodziło
I przyniosło miłość i nadzieję
A Twe życie w lepsze się zmieniło?
Ja pamiętam...
Ino,radosnego oczekiwania na Boże Narodzenie,
niech spełniają się wszystkie Twoje marzenia.
Ja też pamiętam :). Dziękuję i Tobie również życzę udanych pełnych błogosławieństwa Bożego Świąt >
OdpowiedzUsuńDroga Ino.
OdpowiedzUsuńMinęły już święta Wielkanocne, a za oknem nadal aura zimowa.Swój wiersz dedykuję Tobie
i Wszystkim spragnionym Wiosny.
Zaczaruję dla Ciebie ten świat,
mroźną zimę przepędzę i wiatr
i pierwiosnki zakwitną radosne,
w sercu miłość mieć będziesz i wiosnę.
Rano słońce Cię zbudzi gorące
i kaczeńce zobaczysz na łące.
W oknie ujrzysz różnobarwną tęczę,
tulipanów przyniesiesz naręcze.
Srebrne gwiazdy rozkwitną na niebie,
a ja przyjdę wieczorem do Ciebie.
Drogę księżyc oświetli mi w pełni
i pragnienie Twoje się spełni.
Wow ! Jestem pełna zachwytu. Przepiękny wiersz. Matyldo bardzo dziękuję i wiem , że niedługo obudzi mnie słońce a łąka przed domem zażółci się kaczeńcami :) Bardzo, bardzo dziękuję i serdecznie pozdrawiam . Ina
OdpowiedzUsuńDroga Ino, z ogromnym wzruszeniem przeczytałam Twoje rozmyślania. Bardzo pięknie potrafisz wyrazić to o czym myślisz, Twoje przemyślenia są bardzo trafne a kiedy je czytałam, odniosłam wrażenie jakbym czytała swój pamiętnik... Niestety mnie zabrakło odwagi aby wyrazić swoje myśli na blogu... Od tej pory Ina, będę wierną czytelniczką Twoich rozmyślań.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam bardzo serdecznie :)
Beatko bardzo mi miło, że polubiłaś "Rozmyślania". Pozdrawiam z serca :)
UsuńPatrzę na fotografie Wiery Gran i widzę piękną kobietę... Filmu o Wierze Gran niestety nie miałam okazji zobaczyć ale wiem, że miał być emitowany w telewizji. Kiedyś przeczytałam tylko artykuł o niej i pamiętam, że bardzo mnie poruszyła jej historia. Pomyślałam sobie wtedy, że niezależnie od tego o co ją posądzano, Wiera musiała być bardzo silną kobietą i w pewnym sensie odważną. Zapłaciła aby wejść do getta bo tam zostały jej mama i siostra, chciała być tam razem z nimi. Przez całe życie musiała stawiać czoła tym wszystkim oskarżeniom o kolaborację. Winy nigdy jej nie udowodniono ale lekkiego życia też nie miała, smuci fakt, że nie znalazła przede wszystkim zrozumienia czy może przebaczenia we własnym narodzie, który przecież tak wiele przeszedł. Dla mnie to jest niezrozumiałe ... Pozdrawiam wieczorkiem :)
OdpowiedzUsuńDziękuję Beatko za Twój komentarz, myślę dokładnie tak samo jak Ty i tak samo jest to dla mnie niezrozumiałe. Polecam Ci książkę Agaty Tuszyńkiej " Oskarżona Wiera Gran" . Wiem, że sama Wiera napisała też swoją autobiografię, niestety chyba nie jest osiągalna, gdyż kazano spalić cały nakład. Być może gdzieś tułają się jakieś pojedyńcze egzemplarze, ale dostać je to pewnie graniczy z cudem .Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńWitaj Ina, na pewno sięgnę po książkę Agaty Tuszyńskiej i zapoznam się z nią. A co do biografii napisanej przez samą Wierę, to wyobraź sobie, że poszperałam trochę w internecie
OdpowiedzUsuńi udało mi się ściągnąć tę książkę. Jest to skan oryginału, kartka po kartce ale można to sobie wydrukować wtedy lepiej się czyta. Książka nosi tytuł "Sztafeta oszczerców" jeśli byłabyś Ina, zainteresowana tą biografią to chętnie Ci ją podeślę na maila. Możesz sobie ją wtedy wydrukować albo przeczytać na komputerze. Pozdrawiam serdecznie, Beata :)
Oczywiście, że jestem chętna :)
UsuńIno,
OdpowiedzUsuńpozwól,że dodam coś od siebie na temat Twoich przemyśleń,,Słowa mają ogromną moc..."
,,Na początku było Słowo..."
A Słowo było za dobre,by je usłyszano.
Stłamszono je,zaszczuto
Wykrzyczano:
Moja racja!Twoja racja...
Pozostało niewypowiedziane
Zamilkło.
A tak mało potrzeba,by je zrozumiano.
Powiedz dziś, proszę coś dobrego...
Dziękuję Matyldo....Powiem Ci coś dobrego - Dziękuję, że Cię mam :)
UsuńJa również dziękuję,Twe słowa niosą ukojenie i spokój:)
OdpowiedzUsuńWitaj,Ino.
OdpowiedzUsuńTak tu u Ciebie pięknie,tyle zieleni...Posyłam Ci Anioła Ciszy i serdecznie pozdrawiam:)
Nasycić się pięknem zieleni-
melodią róż,zapachem bzu,
zobaczyć,jak świat nam się mieni
tęczą z najpiękniejszego snu.
Nad brzegiem stawu przystanąć,
odnaleźć Anioła Ciszy,
niczego już więcej nie pragnąć,
On skargę Twą dzisiaj usłyszy.
Wypełni wnętrze harmonią,
przed złymi ludźmi ochroni,
odurzy jaśminu wonią,
od zgiełku myśli uwolni.
Na skrzydłach wiatru uniesie,
zanurzy w ciszy przestrzeni,
spokój i radość przyniesie,
oblicze Twe rozpromieni.
Serdecznie dziękuję Matyldo za Anioła Ciszy. Bardzo potrzebowałam takiego Anioła w codziennym dniu....i przyszedł do mnie w Twoim pięknym wierszu:)
UsuńPrzytulam do serca :)
Dobry wieczór,Ino.
OdpowiedzUsuńPrzesyłam Ci fragment mojego wiersza i życzę dobrych myśli w ostatni czerwcowy wieczór.
(...)
Wieczór,
Aleja Lipowa.
Puzzle życia układam od nowa.
Słyszę świergot w lipowej gęstwinie
chwytam szczęście-
bo za chwilę minie...
Dzień dobry Matyldo :)
OdpowiedzUsuńNapisałaś piękny wiersz i żałuję, że taki mały urywek do mnie dotarł.... Nowe życie ...to brzmi jakoś tak , jakbyś robiła remont w tym, co było do tej pory.....mam nadzieję, że w to "nowe"...będzie takie wymarzone,wypragnione wyśnione...:)
Dzień dobry, a może Dobry wieczór...
OdpowiedzUsuńTrafiłam tu, bo poleciła ten blog bloggerka czarownego świata.
tam trafiłam bo jutro może pojedziemy zwiedzić zamek w Żywcu...
Obejrzałam fot wykonywanych przez Panią ślicznych rzeczy a potem trafiłam na przemyślenia. Piękne. Wszystko. Dlaczego doba jest taka krótka a człowiek musi spać? Mam dwójkę małych dzieci i wiem, ze muszę iść spać...Nie dam rady dziś wszystkiego przeczytać. Może znajdę jeszcze kiedyś chwile żeby tu wrócić. Pozdrawiam serdecznie. Bea.
Witaj Ino, może to zabrzmi dziwnie ale ja lubię zwiedzać cmentarze i oglądać stare nagrobki. Cmentarz na Peksowym Brzysku jest bardzo piękny a nagrobki mają swój urok i oddają niezwykły klimat tego miejsca. W moim mieście jest sporo cmentarzy, na wielu z nich można jeszcze znaleźć trochę bardzo starych nagrobków dosyć dobrze zachowanych. Jest też stary żydowski cmentarz z poprzewracanymi nagrobkami i zarośnięty trawą. Trudno mi powiedzieć czy ktoś dba o niego. Przez cały rok jest zamknięty a otwierany jest tylko w Święto Zmarłych, moim zdaniem szkoda ...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie, Beata :)
Ja też lubię włóczyć się po starych cmentarzach, lubię bardzo patrzeć na stare wiekowe nagrobki, myśleć o osobach, które są tam pochowane....Żydowskie cmentarze mają specyficzny klimat. Niedaleko mojego rodzinnego domu jest taki cmentarz, pamiętam jak chodziłam tam na wagary i rozmyślałam godzinami o ludziach, którzy przeszli piekło wojny. ...Pozdrawiam :)
UsuńGóry jesienią wyglądają bardzo pięknie a Twoje zdjęcia Tatr aż zachęcają do wędrówek po górskich szlakach. Ja mam najbliżej do Beskidu Śląskiego i tam najczęściej wyruszam na takie krótkie, jednodniowe wycieczki na których doskonale wypoczywam :) Pozdrawiam, Beata ;)
OdpowiedzUsuńDobry wieczór, Ino.
OdpowiedzUsuńWszystko tu u Ciebie takie piękne, boskie,harmonijne...Twoje zdjęcia nie tylko zachęcają do pieszych wędrówek,ale również inspirują do własnej twórczości.Może Ci się spodoba?
Cień
Na szczytach Tatr,na niebie chmur
stanę samotnie tak,
by poczuć wiatr,słuchać Twych słów,
zobaczyć duszy świat.
Chcę cieniem być miłości Twej,
w promieniach tęczy trwać.
W obłokach mgły widzieć Twój świat,
garściami piękno brać.
Lecz w chwili tej złudna ma myśl,
Idei dobra brak.
Kamienna droga,urwisty szlak,
życie ma gorzki smak.
A w Tatrach cisza,echo gra,
Jesień tak cudnie lśni.
Słońce jest cieniem dobrych dni,
o świecie wolnym śni.
Piękny wiersz Matyldo, doprawdy wzruszasz mnie Swoją twórczością i tym, że chcesz zamieszczać swoje wiersze na moim blogu. bez nich , bez Twoich wierszy Rozmyślania Iny byłby dużo uboższe . Dziękuję serdecznie...i życzę samych dobrych dni :) Ina
UsuńDroga Ino.
OdpowiedzUsuńListopad skłania nas do refleksji na temat życia i śmierci.
Po przeczytaniu Twoich ostatnich rozmyślań zaczęłam zastanawiać się nad tożsamością człowieka.Warto dostrzec własną odrębność i niepowtarzalność.Zobaczyć w sobie to,co odróżnia nas od innych.Odkryć swój wewnętrzny świat.Do zamieszczonej fotografii znalezionej przez Ciebie na cmentarzu dołączam swój króciutki tekst i pozdrawiam serdecznie:)
Tożsamość.
Zagubiony obrazek,rozbiegane myśli.
Szukasz drogi do siebie,rodzisz się na nowo.
Wiatr porywa Twe wnętrze,odrywa od cienia
i przekracza granice ludzkiego cierpienia.
Dziś ubrana tak pięknie w stroje tego świata
zaplątałaś swe życie w nić babiego lata.
Chcesz zrozumieć, kim jesteś?kim byłaś dla niego?
Lecz...odeszłaś tak szybko,nikt nie wie,dlaczego?
Piękny wiersz Matyldo :) Ty wiesz , jak zdobyć moje serce, jak je wzruszyć, rozczulić....Dziękuję Ci za każdą chwilę, którą mi poświęcasz. Ina
UsuńDroga Ino.
OdpowiedzUsuńDługo zastanawiałam się,w jaki sposób mogę dodać Ci otuchy.Takie smutne są Twoje ostatnie przemyślenia.Niedługo Boże Narodzenie,przeczytaj więc mój nowy wiersz.
Czas
Trzeba czasu,by zrozumieć człowieka,
poznać smutek,cierpienie i śmierć.
Trzeba czasu-ta Miłość wciąż czeka,
byś zobaczył życia swego sens.
Trzeba czasu,więc czekaj z radością,
jutro spełni się Dobra Nowina.
A swój czas wypełniaj miłością,
gdy narodzi się Boża Dziecina.
Bardzo dziękuję Matyldo za wiersz i za motywację do tego by napisać kilka słów w rozmyślaniach. Pozdrawiam Ina
UsuńDroga Ino.
OdpowiedzUsuńJestem pod wrażeniem zdjęć z bajkowego spaceru.Dziękuję za noworoczne życzenia.Proszę, przyjmij ode mnie dobre słowo na Nowy Rok 2014.
Labirynt świateł.
Zabierz ze sobą na spacer życzenia,
chwyć spadającą gwiazdę
i zapal światło w swoim sercu.
A kiedy zegar wybije czas jutra
złotym kluczem otwórz domek z kart.
Wyczaruj marzenia z cylindra,
morze kwiatów usyp u stóp.
Niech ta noc będzie,,nocą zaskoczenia"
blask Miłości niech świeci u wrót.
Nowy świat ułóż z własnych wyobrażeń
i nie przegap swego szczęścia już.
Niech Twa droga będzie pełna pięknych wrażeń
W Nowy Rok przyniesie radość znów.
Witaj, Ino.
OdpowiedzUsuńChętnie przeczytałam książkę,,Moje życie z Mozartem.''Jestem pełna podziwu dla geniuszu kompozytora, ale także zauroczona muzyką książki Erica-Emmanuela Schmitta.Pragnę podzielić się z Tobą swoim słowem.
Samotność.
Samotność wcale nie musi być głucha
Jest w niej tyle radości ile ciszy w Niebie
A jeśli słucha-słucha nut Mozarta
A jeśli widzi-w mroku widzi światła
A kiedy płacze-łzy radości rodzi
A kiedy cierpi-uśmiech gwiazd maluje.
Samotność to radość obcowania z Bogiem
Gdy nie ma nikogo.
Witaj, Ino.
OdpowiedzUsuńCieszę się,że jesteś już po zabiegu i masz nowego przyjaciela.Nero jest słodki i śliczny.Nie mogę zasnąć, więc przyszło mi do głowy,by napisać do Ciebie kilka słów.To moja owocowa wizja współczesnego świata i tego,co aktualnie się wydarza.
Smak życia.
Znów zasypiam,
a w moich snach
życie ma słodki,wspaniały smak.
Więc smakuję po trochu,powoli,
by nasycić się szczęściem do woli.
Dziś beztroskie lata przypomina
słodki zapach lodów waniliowych.
Delikatna słodycz jednak szybko mija,
bo przybyło z wiekiem smaków nowych.
Wymieszano z kardemonem smak czereśni,
a poziomki z nutą cytrusową.
Bardziej kusi cierpki zapach wiśni,
gorzki szafran z masą migdałową.
Aż się w głowie od zapachów kręci,
od delicji cały świat wariuje.
Od słodyczy na nic nie mam chęci,
aromatu życia dziś nie czuję.
Chciałabym tak słodko smakować życie :) Czekam z nadzieją na taki dzień :) Pozdrawiam
UsuńWitaj Ino.
OdpowiedzUsuńDzisiejszy dzień dla wielu na pewno był pełen duchowych przeżyć.Może spodoba Ci się mój wiersz...
Tajemnica Krzyża.
Aleją cichych wierzb idzie kobieta w czerni
Podniebny taniec mew oświetla księżyc w pełni
Nad stawem mrocznych mgieł przystaje pokryjomu
O smutnym losie swym nie mówi nic nikomu.
I idąc tak pod wiatr spostrzega Krzyż o zmroku
A śnieżnobiały pył rozświetla łzę w jej oku
Przystaje u stóp Krzyża, spogląda na Chrystusa
Całuje jego stopy i serce jej się wzrusza.
Ta Miłość zwyciężyła, przyniosłą radość, spokój
W ogrodzie przebaczenia zakwitły róże wokół.
Ino,niech moc Krzyża i miłość Zmartwychwstałego Chrystusa przyniosą Tobie i Twoim Najbliższym radość, nadzieję i piękne chwile w czasie świąt Wielkiej Nocy.
Drzewo Myśli
OdpowiedzUsuńZnów zakwitły czereśnie
Białym kwieciem sypnęły
Przytuliły swe serca
I w objęciach zasnęły.
A opodal czereśni
Rośnie drzewo mych myśli
Delikatne i kruche
Drzewo kwitnącej wiśni.
Drzewo wierne kochane
Śnieżnej Matce oddane
Z białych kwiatów koronie
W cichym stoi pokłonie.
Ino,życzę Ci dobrych myśli w maju :)
Serdecznie dziękuję za piękny wiersz i piękne życzenia Matyldo :)
UsuńPtaki.
OdpowiedzUsuńW majowy wieczór
Skąpane w deszczu
Ptaki w gęstwinie czuwają
W kwiatach jaśminu
Białych kołyskach
Małe pisklęta chowają
W ojczystych gniazdach
Pod lipy cieniem
Przed wrogiem bronią żarliwie
I słyszę nagle
W drżącym ich śpiew
Krzyk:
,,Dlaczego człowiek
Ptaków nie widzi na drzewie".
Witaj, Ino.
OdpowiedzUsuńOdkurzyłaś swoje rozmyślania.Dzielisz się w nich ostatnio przeczytanymi książkami.Ja właśnie czytam fantastyczną książkę Angeliki Kuźniak pt.,,Papusza".Jeśli nie czytałaś gorąco polecam.To książka o Bronisławie Wajs-polskiej poetce piszącej w języku romskim.Utkwiły mi w pamieci jej słowa:
,,Co robić?Trzeba śpiewać pieśni moje
zlym ludziom,kórzy chcą wojen".
Chyba nadszedł czas, by odkurzyć moje wiersze.
Papusza.
Hej, dziewczyno!
Śliczna Lalko wśród Cyganów.
Wędrowałaś wzdłuż złocistych łanów zbóż.
Swoją pieśnią w serca ludzi miłość wlałaś,
wciąż wierzyłaś w wolność białych róż.
Potem przyszły czarne noce i pożoga,
wóz spalili i nastały smutne dni.
Białe brzozy,czarne krzyże,kręta droga,
na rozdrożu Twoje wiersze,Twoje sny.
,,Bądźcie zdrowi i szczęśliwi!"-tak śpiewałaś-
i pragnęłaś, by słuchano Twoich słów.
Jasnej drogi w ciemnym lesie wciąż szukałaś,
z dobrą myślą powóciłaś do nas znów.
Matylda
Matylda
Witaj Ino.
OdpowiedzUsuńDawno,bardzo dawno nic już nie napisałaś w swoich rozmyślaniach.Brakuje mi Twoich tekstów. Może więc zainspiruje Cię mój wiersz.Niedługo święto Matki, a czasy niespokojne...
Most Nadziei
Wybudujemy most nad Wisłą tego lata
Na Wieży Babel zapalimy znicz
I popatrzymy razem w lepszą stronę świata
I posplatamy dłońmi rozerwaną nić.
W Oknach Pokoju zapalimy światła
Most Zakochanych błyśnie blaskiem świec
Po drugiej stronie będzie czekać Matka
Dzieci z radością będą do niej biec.
Z nadzieją Wolność ogłosimy światu
By w oczach Matki już nie było łez
Złożymy w hołdzie bukiet białych kwiatów
By już na zawsze wojen nastał kres.
Autor: Matylda